wtorek, 31 stycznia 2012

Dzisiaj rano.... / This morning...

... wschód słońca okazał się dość dramatyczny.. w sensie kolorów, ma się rozumieć. Dionizy zachwycony (tak mi sie przynajmniej wydaje) wpatrywał się w szaro - pomarańczową grę kolorów:)

* * *

This morning sunrise turned out to be pretty dramatic (colourwise, I mean). Diesel the Dog, with sheer amusement in his eyes (at least I think so) watched the fabulous play of light:) 



Kiedy słoneczko już było nieco wyżej (właściwie to nie wiadomo jak wysoko, bo chowało sie przez cały dzień za chmurami... ale to akurat nic nowego) trzeba była Dionizego na spacerek zaprowadzić:) No więc na rzeczony spacerek się udaliśmy:) I takie drobiażdżki się nam w oczęta co krok rzucały...

* * *

When sun was a little bit higher in the sky (I do not know how high though, as it was hiding persistantly behind clouds) it was necessery to take Diesel for a constitutional walk. So we went for said walk. And there we found little thingies like these:

 

 

Przedwiośnie u nas jak nic.... :) I żeby Was te odrobinki śniegu nie zmyliły, to wyjaśnie tylko, że to jest nasz pierwszy tej zimy śnieg. Spadł wczoraj, hehehehe:)

* * *

Spring is slowly coming...:) And just a word of explanation: these bits of snow in odd  places is our first snow this winter. It fell yesterday:)


I tak sobie spacerowaliśmy szukając oznak budzącego się życia i kontemplując jego przemijanie...

* * *

So we were walking for a while searching for awakening life and reflecting over its evanescence ...




Bylo dość zimno (chociaż nie tak zimno jak w naszym pięknym nadwiślańskim kraju), więc po godzinie zdecydowaliśmy, że czas ogrzać zmarznięte nochale i wróciliśmy ku chałupie:) Zmęczony i nakarmiony pies radośnie ulożył sie na kanapie (no bo gdzież by indziej, hehe) a pozostała część moorlandowej gromadki posiliła się smakowitą  muffinką z czekoladą i szklanką mleka. A ponieważ, jak wszem i wobec i każdemu z osobna wiadomo, ja się ograniczam cukierniczo, to oświadczam uroczyście, że jeszce kilka ich zostało, i to bynajmniej nie dlatego że niedobre były, hahaha.... Częstujcie się:)

* * *

It was quite a cold day today, although nowhere near as cold as in Poland (it was -15 centigrade in my hometown today), so after an hour or so of walking we decided to come back home and warm up our frozen noses:) Tired and fed dog fell asleep on the sofa (where else would he fall asleep, hahaha) and the rest had a delightful chocolate muffin accompanied by a glass of milk:) And as you might already know, since I restrict myself a bit from sweet food, there are still a few muffins left... So bon appetite, my friends:)


poniedziałek, 30 stycznia 2012

Piąty poniedziałek.../ Motivational Monday # 5

... okazuje się być co-nieco katastrofą... Właściwie trudno mi dzisiaj kogokolwiek motywować, bo sama tej motywacji potrzebuję, jak ryba wody:) I właściwie nie wiem jak to się stało, bo nie obżerałam się przesadnie, w zasadzie nie obżerałam się wcale, a jednak... po ustawieniu się na mojej wadze i odczytaniu tego co  waga owa pokazała, moja gęba wyglądała mniej więcej tak:

* * *

On motivational Monday number 5 I have very little to say. In fact it is me, who needs motivation today. I really have not a clue how things happened last week, I haven't been stuffing myself with anything over the top, to be honest I didn't really eat more than normally. I think, hehe.. but... after I positioned myself on my the scales and read the numbers it showed, my gob looked somehow like this:

 

Grrrrr.... Nie mogę pochwalić się żadnym spektakularnym osiągnięciem... nie mogę nawet pochwalić się staniem w miejscu.... Wasza deZeal, moi mili, w tym tygodniu jest na plusie. I to wcale nie jest taka dobra wiadomość. Nie jest tragicznie, ale jednak.. Chociaż, tak sobie myślę... może to waga się pomyliła????

* * *

Agggrrrr.... I cannot announce any spectacular achievement today. I can't even say I am the same as I was last Monday. Dear friends, I have to admit this week I am on the wrong side of the scale - I gained :-/ It is not very tragic at all, but still.... Althought I still hope that maybe it is not me; maybe it is the scales that broke, hahaha:)




source: Bing Images


A na koniec, żeby nie bylo tak calkiem demotywująco, powtórze co powiedział mi niejaki mędrzec, zwany vonZealem:) Powiedział mniej więcej tak:

"Są na świecie takie osoby, które MUSZĄ schudnąć, bo ich waga zagraża ich zdrowiu, a nawet życiu. Są też na świecie osoby, które POWINNY zrzucić co nieco. Są wreszcie osoby, takie jak ty (znaczy sie ja - deZeal), które nie są wcale za grube, nie mniej jednak dla własnego komfortu (czytaj próżności, hehehe), po to żeby czuć się lepiej CHCĄ zrzucić te kilka kilogramów. I bardzo dobrze, jeśli tak chcą, to proszę bardzo. Natomiast naprawdę osoby takie nie muszą się zupełnie stresować specjalną dietą, czy ewentualnymi wahaniami wagi, bo czy stracą te kilka kilogramów w miesiąc, dwa czy trzy, to juz naprawdę nie ma większego znaczenia" :)
No i jak kochani, czujecie się choć trochę zmotywowani?

* * *

And to end up at least a little bit on a motivational note, I will tell you what some very wise man (aka vonZeal) said to me. This goes something like that:
"There are people in the world that MUST lose weight for medical reasons, as their size is dangerous for their health or even life. There are also people who SHOULD lose a bit. Finally there are people, just like yourself, who are not too fat at all, yet for their own comfort (or vanity, whatever we'll call it), just to feel better WANT to lose a few pounds. And that is fine - if that is going to make them feel better, fair enough. These people do not have to stress about it though because wether they're going to achive their goal in a month, two or three months - it is really not of a paramount importance"
So dear friends, are you motivated enough now?


_____________

PS. Chciałam tylko przypomnieć, że Straceńcem Tygodnia w zeszłym tygodniu została Mira. Jak będzie w tym tygodniu??? Pamiętajcie, ja - niestety - jestem poza konkursem, hehe:) Buźki i miłego dnia:)

* * *

PS. I just wanted to remind you that The Biggest Loser title holder last week was Mira:) How is it going to be this week??? Remember I am out of the competition, unfortunately, hahaha:) Hugs and I hope you all have a great day:)

środa, 25 stycznia 2012

O sztrykowaniu słów kilka... / A bit of knitting... again:)

Parę postów temu chwalilam sie moimi "niewiarygodnymi" umiejętnościami pod tytułem robienie na drutach. Zachwycona Ci ja byłam jak diabli moimi szalikami - zamotańcami i co?? I inne zaprzyjaźnione babeczki pokazały co to one nie wyprawiają z drutami (taka na przykład Mira, Ata, czy Annasza) i cała moja duma uleciała, jakby ktoś ze mnie powietrze spuścił, hehe... 
Ale obiecałam też na ten ówczas, że pochwalę sie moim DZIEŁEM. Tym sasmy, które to po pierwszej próbie, na skutek mojego braku kompetencji i zdrowego rozsądku (no, liczyć trzeba było, misiu!!!, albo przynajmniej sprawdzać długość...) skończyło jako jeden z zamotańców. Dziełem, które zgapiłam nie-bezczelnie (bo pozwolenie dostałam, o!) od koleżanki Kankanki. Dziełem, z którego jestem bardzo zadowolona, bo ja zimnokrwista osobą jestem bardzo, znaczy sie zimno mi ciągle:) A zatem... uwaga.... TADAM!!!

* * *

A few posts ago I was boasting about my "unbelievable" knitting skills. I was so extremely proud of my infinity scarves, and guess what?... My other blogging friends showed publicly what they are capable of doing with their knitting niddles (let me just mention Mira, Ata or Annasza).. My pride disappeared like the air from a holey balloon :-/
But... I did promise I would show off my very special knitted THINGY. The THINGY, which after my first attempt, and purely because of  my lack of competence and common sense (I was apparently suppose to count rows, or at least check the length occasionally, hehehe), ended up as one of the infinity scarves. The THINGY which I found at Kankanka's blog and lost my heart for (you can find the original project here; Kankanka was so lovely, that after my questions, she put the pattern scheme on her blog!). The THINGY that I am very, very pleased with, particularily because I am a person that is constantly cold. Please, may you all stand to admire (hehehe) THE THINGY!







Dzieło owo, pieszczotliwie nazwane przez mnie ocieplaczem naramiennikowym, jest w kolorze grafitowym i zostało wykonane włóczką o składzie 80% akryl i 20% wełna. Druty numer 5. Dokładny przepis na to cudeńko znajdziecie u koleżanki Kankanki (link podałam już wcześniej). Ja zmieniłam co nieco wzór - zrobiłam tylko trzy warkocze po 8 oczek każdy. Cała reszta jest przerabiana oczkami prawymi. Golf przerabiany jest ściegiem ściągaczowym na okrągło, z konsekwentnie zmniejszana ilością oczek (dokładnie jak we wzorze Kankanki).
Ocieplacz, moi mili, spełnia swoje zadanie ocieplające w stu procentach. I do tego jest wielofunkcyjny. Można go nosić w domu - co widać na powyższych obrazkach - gdzie świetnie sprawdzi się podczas wykonywania pracy siedzącej (na przykład podczas pisania kolejnego posta, hehe). Można go również założyć na płaszcz, czy kurtkę i traktować jako rodzaj szala:)

* * *

The THINGY, aka shoulder warmer is made from charcoal yarn (80% acrylic and 20% wool). I used niddles number 5. I changed slightly Kankanka's project (which you will find at the end of her post here) - you will see I put only 3 cables.
The shoulder warmer is working 100% - it makes me warm! Yay:) Also it is kind of multifunctional; you can wear it at home, where it will be great when you have to sit down and work on the computer (like writing another post on your lovely blogs:). You can also put it on top of your coat and wear outside as a sort of a scarf! Here we go; indoor-outdoor shoulder warmer with a polo neck:)



Mam nadzieję, że DZIEŁO się Wam podoba:) Mnie się podoba bardzo i aż nie moge uwierzyć, że sama je zrobiłam:) Dumna jestem tak bardzo, że będę się nim chwalić na kilku blogowych imprezkach, czyli tzw. BLOG PARTY:) W bocznym pasku mojego bloga będę sukcesywnie umieszczać linki do blogowych prywatek (czy takie słowo jeszcze w ogóle funkcjonuje w języku polskim???) dla chwalipięt takich jak ja:) Każdy jest mile widziany, więc wpadajcie drogie koleżanki:)

* * *

I hope you like my THINGY:) I do like it a lot and I am really happy I made it:) I am in fact going to show it off at some blog parties which I am going to start listing in the side bar of my blog:)


PS. Fotografie zostały wykonane przez mojego osobistego fotografa vonZeala, modelką była deZeal:)

* * *

PS. Photography: vonZeal, model: deZeal:)

wtorek, 24 stycznia 2012

Muszę... / I must....

... bo jak nie to się uduszę:) A więc kiedyś tam swojego czasu, wcale nie tak dawno temu, moja droga blogowa koleżanka Mira, zaprezentowała w swoim Poukładanym Świecie zdekupazowane przez się deseczki do starodawnych kalendarzy... I ja, wyobraźcie sobie, miłością ogromną zapałałam do jednej z owych deseczek. I..... od dzisiaj przedmiot moich westchnień jest u mnie!!!!!! O proszę:

* * *

I must, 'cause if not, I will explode... A while ago, my dear blogging friend Mira, showed on her beautiful blog a serie of handmade calendar holders. And I - not surprisingly at all - fell in love terribly with one of these holders. And..... today this gorgeous subject of my affection is with me!



Przedmiot moich westchnień nie tylko został cudnie przez Mirę zapakowany, ale również przyleciał do mnie w towarzystwie!!!. Dacie wiarę? Deseczce w podróży z PL do UK towarzyszyła bowiem niebiańsko pachnąca torebunia i zabawna kartka, która jak mniemam stanie sie logo naszego poniedziałkowego klubu, hehehe:)

* * *

The subject of my passionate feelings not only was wrapped wonderfully by Mira, but also came to me in company!! Will you believe it? My sweet calendar holder was accompanied in its travel from Poland to UK by heavenly scented little knitted bag, and a funny postcard, which I suppose, will become a symbol of our Motivational Manday Club (for those of you who do not speak Polish, it reads something like: "It's not important what sort of diet it is.. It's important that it works!":)




Cóż za cudowne prezenty, cóż za cudowny dzień. Miruś, jesteś wspaniała! Dziekuję Ci super-hiper-przeogromnie!

* * *

What wonderful pressies, what a fantastic day:) Mira, you are an angel!!! Thank you so so so MUCH:)

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Poniedziałek numer 4! / Monday number 4

Witam w naszym poniedziałkowym klubie:) I od razu przyznaję się, że u mnie w tym tygodniu dalej na minus, aczkolwiek nie tyle ile bym chciała... tylko -0.8, niestety. Chociaż muszę Wam powiedzieć, że widzę już różnicę nie tylko kiedy staję na wadze, ale również po garderobie! Moje ciuchy zdecydowanie są mniej opięte na zadzie, a i w talii jakby o jeden wałeczek mniej:) A jak Wy, moje kochane członkinie i współmotywaczki? Przyznawać się mi tu na-ten-tychmiast, hahaha. Przypominam, że w zeszłym tygodniu na pierwszym miejsu uplasowała się Aggie, (na marginesie; Aggi, nie mam pojęcia dlaczego, ale nie mogę zostawiać u Ciebie komentarzy. Próbowałam wiele razy i ni-hu-hu, nie da rady. Jesli ktoś wie ki pieron Bloggera trafił, to bardzo proszę o radę!!!), która stała się lżejsza o całe półtora kilograma. Tym samym zdecydowanie zasłużyła na tytuł Pierwszego Straceńca Klubu Poniedziałkowego. Czy jest ktoś kto jej ten tytuł w tym tygodniu odbierze? Przypominam, że niewskazane jest tracenie tygodniowo więcej niż 1.5 kilograma, dlatego też zgloszenia powyżej, hmmm powiedzmy 1.7 kilograma, nie będą brane pod uwagę, hahah...

* * *

Hello, my dear friends on another Motivational Monday! And straight away I have to admit that I am still heading in the right direction, although not as quick as I would like... only -0.8 kilograms. However, I have to say that I can already notice a difference, not only when I roll onto the scales, but also with my clothes, which appear to be less tight at my backside... and my waistline seems to be missing one of the bulges as well:):):)  And how are you doing, my dear club members and co-motivators??? I WANT to know now!!! :)
I would like to remind you the first place at losing last week belonged to Aggie, who lost 1.5 kilograms (by the way; I can't leave comments on Aggie's blog - if anybody knows what is wrong with Blogger, please, let me know. Pretty please with a cherry on the top!). That means that she earned a very honorable title of The Biggest Looser of "Motivational Manday" Club.  Is there anybody who is going to take away the title from her this week?? Remember it is not quite advisable to lose more than 1.5 kilograms (3 pounds) a week, so applications of - let's say - more than 1.7 kilograms will not be accepted (and not because I would be jelous, hehehe)
source - Internet


A teraz jeszcze słówko o węglowodanach. W zdrowej diecie (bo o taką nam przecież chodzi) powinniśmy przyjmować około 50% węglowodanów dziennie. Węglowodany dostarczają nam energii, a ta nie tylko umozliwia nam aktywnośc fizyczną, ale również jest niezbędna prawidłowego funkcjonowania naszych organów! Oznacza to, że węglowodany są bardzo istotnym składnikiem codziennej diety. Dlatego nie możemy sie ich bać, czy - broń Boże - eliminować z diety. Musimy natomiast pamiętać, że niektórych węglowodanów lepiej unikać; odpuśćmy sobie łatwo przyswajalne, przetworzone węglowodany, które znajdziemy w bialym ryżu, białej mące, białym pieczywie, białym cukrze, a także innych produktach z dodanym cukrem (na przykład sokach czy innych napojach)
Zamiast nich wybierzmy lepsze ich żródło: ziarna (im mniej przetworzone, tym lepsze), pełnoziarniste pieczywo, brązowy ryż, pełnoziarniste makarony, fasole, kasze, warzywa i owoce (zawierają one również błonnik i witaminy).
Warto również pamiętać, że jeden gram węglowodanów to 4 calorie. Dzieki temu, jak i wiedząc, że węglowodany powinny stanowić 50% naszej diety, jestesmy w stanie obliczyć ile powinnismy ich dziennie przyjmować. I tak: pamiętając, że niejaka deZeal powinna przyjmować dziennie 1200 kalorii, wiemy, że 600 kalorii powinno pochodzić z węglodowanów. Po podzieleniu tej wartości przez 4 (jeden gram to 4 kalorie, jak wspomniałam powyżej), okaże się, że dzienne zapotrzebowanie deZeal na węglowodany to 150 gram.
A zatem reasumując:

  1. Węglowodany są nam potrzebne!!
  2. Białe wyglada super w domu, niekoniecznie natomiast na talerzu - i chociaż jedna kajzerka, ciacho, czy kostka czekolady (niekoniecznie bialej, hehe) od czasu do czasu nas nie zabije, to jednak najlepiej dokonać wymiany produktów bialych na produkty brązowe:)
Pozdrawiam i życzę wytrwalości!!!!! 
* * *

And now just few words about carbohydrates... In a healthy diet (and that is what we are interested in), we should take in about 50% of carbs. They provide us with energy, which not only allows us to be physically active, but also is necessery for proper functioning of our organs! As we can see, carbs are a very important ingredience of our diet. Therefore, we do not need to be afraid of them, or -even worse - get rid of them. What we do need though, is to remember that some carbs should be avoided, as they are not as good as others. We should ditch the highly processed, easily digested carbs, that we will find in products like white flour, white sugar, white rice, white bread, and in products with added sugar (for example some juices, and fizzy drinks). Instead let's choose products with unprocessed grain, wholegrain breads, brown rice, wholemeal pasta, beans, pulses, veg and fruit (they are a great source of vitamines and fibre as well!).
It is also worth remembering that each gram of carbs equals 4 calories. Knowing that, as well as the fact that our diet should have around 50% carbs daily, we can work out our daily amount of carbs to take in. For example: being aware of the fact that deZeal's daily calorie intake is 1200 cal, we know that 600 cal should come from carbs. Deviding it by 4 (remember 1 gram is 4 cal), we will know that deZeal can have 150 g carbs a day.
To sum up:
  1. We NEED carbohydrates in our diet!
  2. White looks great in home decor, but not necessery on your plate. And even though one slice of white bread, cake, bottle of soda or piece of chocolate (not necessery white one) will not kill us, it would be advisable to replace white products from your pantry with brown!
Have a great day, and be brave dear friends!!


photo - source

niedziela, 22 stycznia 2012

Babcie i Dziadkowie... / Grandmas & Grandads

Jak pewnie wszyscy wiedzą, wczoraj obchodziliśmy Dzień Babci, a dzisiaj Dzień Dziadka. Ja już niestety utraciłam obydwa "zestawy" dziadków i babć, a że zapalić świeczki na ich grobach mi nie dane, dlatego też postanowiłam wspomnieć ich tutaj...

* * *

You might not be aware of that, but yesterday in Poland we celebrated "Grandma's Day" and today "Grandad's Day". Unfortunately, I already lost both "sets" of grandparents, and therefore I decided to mention them here.


Oto Babcia Mila i Dziadek Janek (o których pisałam już wcześniej), rodzice mojego Taty. O Dziadku Jasiu jeszcze pewnie w tym roku będzie, ponieważ - gdyby żył - obchodziłby w tym roku 100 lat.

* * *

Set number one: Grandma Mila, and Grandad Jan, my Dad's parents. Grandma was a midwife (and she delivered me, believe it or not, hehe) and Grandad Jan was an artist. He was painting, sculpturing and all sorts of these things:) I will surely write some more about Grandad Jan this year, because - if he was alive - he would have his 100th birthday this year.



Poniżej Babcia Jasia i Dziadek Józio, rodzice mojej Mamy. Dziadek odbierał mnie z przedszkola, jeśli akurat miał pierwszą zmianę, i w drodze powrotnej wstępowaliśmy od czasu do czasu na piwo do baru, w którym były wielkie zielone parapety... To znaczy Dziadek wstępował na piwo, a ja dostawałam od czasu do czasu (!) do spróbowania pianki:) A jeśli nie wstępowaliśmy na piwo z pianka, to zatrzymywaliśmy się w parku i karmiliśmy wiewiórki. "Basia, Basia, Basia" wołaliśmy razem i wiewiórka (albo wiewiórki) przychodziły po orzeszka:)
Babcia Jasia natomist zawsze miała dla swojej wnusi (Anulinki-Pipulinki, hehehe) cos slodkiego... i to w czasach, kiedy o cos słodkiego, typu wyrób czekoladopodoby, nie było wcale tak łatwo. To Babcia, której chciało sie wstac o 4 rano (albo i wcześniej), żeby ustawić się w kolejce do rzeźnika, żeby wnusia miała w niedziele kotleta schabowego.... A ja potem wierciłam widelcem w tym kotlecie :( bo taki niejadek ze mnie był. Chociaż pajde chleba z podłą mielonką i musztardą wtryniałam z wielką chęcią - ot dziecko kryzysu:)

* * *

Below "set" number 2 - Grandma Janina and Grandad Joseph, my Mum's parents. Grandad used to pick me up from kindergarten (that is, if he was working morning shift on the day) and on the way back, we were popping for a minute into a local pub that - as I remember - had very big green windowsills. Grandad had a pint of beer, and I... was sometimes allowed (if I was really lucky) have a tiny try of the foam:) And if we didn't pop in for a beer, we were feeding squirels in the park...
Grandma always had something sweet hidden in the cupboard for her little grandaughter (and it's worth to mention that it was in times, when someting sweet was not very easy to purchase at all). She was a lady that didn't mind to get up at 4 am (or even earlier) to start queing at the local butcher's, so that her little grandaugther had a nice piece of pork loin for dinner... and the grandaughter was later playing up at the table, 'cause she was a bit of a poor eater. Although she would happily consume a thick slice of bread with some sort of low quality precooked meat product, and a thick layer of mustard on the top - oh well, a child of the crisis time, I say!



Szkoda, że już ich nie ma...
Wszystkim Babciom i Dziadkom - wszystkiego najlepszego, spełnienia marzeń i pociechy z wnuków:)

* * *

What a pity they are not around anymore...
and for all of you who are Grandmas and Grandad - have a happy day, enjoy your grandchilden, and may your dreams come true









czwartek, 19 stycznia 2012

Ku pokrzepieniu żołądka... / Joyful tummy:)

Kolażanka Ika napisała dzisiaj o swoim śniadanku:) Co ciekawe, Ika zjadła dzisiaj na śniadanie prawie dokładnie to co ja, przy czym ja nie dołączyłam do miseczki musli (50 gram) z niskotłuszczowym (hehe) jugurtem, granatu. Pomyślałam natomiast, że skoro już się tak konsumpcyjnie zrobiło, to zaproszę was na coś  dobrego:) Może na jutrzejszy obiadek?
Propozycja numer jednen, to dzieło vonZeala, o wdzięcznej nazwie: wegetariańskie curry ogniste:) (Na marginesie: całość mieści się w około 220-250 kaloriach (nie za bardzo dokładne te moje wyliczenia niestety) + 75 kalorii w 50 gramach ryżu. Wyliczenia dotyczą jednej porcji).

Bedziemy potrzebować:
  • około pół słodkiego ziemniaka (mniej więcej 200 g)
  • około ćwiartki (mniej więcej 200 g) selera,
  • pół średniej wielkości oberżyny,
  • pół średniej cebuli,
  • jedną dośc sporą pieczarkę,
  • 1 łyżkę stołową oliwy z oliwek (my używamy Light & Mild Olive Oil)
  • 100 g jogurtu greckiego o niskiej zawartości tłuszczu
  • przyprawy: płatki chili, pół łyżeczki przyprawy curry, ćwierć łyżeczki garam masala, szczypta tymianku, sól, pieprz, szczypta czosnku (vonZeal użył czosnku w proszku);
  • jedną łyżke sosu sojowego, jedna łyżeczkę sosu z ostryg (można pominąć), kilka kropli sosu worcester, łyżka keczupu pomidorowego
  • około 100 ml wody
  • rukola i kolendra do przybrania
  • ryż
Na patelni podgrzewamy oliwę z oliwek, a nastepnie wrzucamy na to seler pokrojony w dość sporą kostkę (kostka wielkości około 1 do 1,5 cm), czosnek i tymianek,. Podsmażamy na dość dużym ogniu do momentu aż seler zacznie się brązowić. Dodajemy pokrojoną pieczarkę i cebulę oraz oberżynę i słodkiego ziemniaka (również pokrojone w kostkę). Mieszamy i podsmażamy jeszcze przez około 2-3 minuty. Następnie doprawiamy wspomniamymi powyżej przyprawami (ilość chilli zależy od tego jak bardzo ogniste curry chcemy mieć:).
W miseczce łączymy trzy sosy z keczupem i wodą, i mieszamy dokladnie. Miksturę wlewamy na patelnie, i gotujemy na wolnym ogniu do momentu aż woda odparuje (należy uważać aby potrawa nie wysuszyla się nam za bardzo) , a następnie dodajemy jogurt + jeśli trzeba, jeszcze troszkę wody i gotujemy przez jeszce 5 do 10 minut. Całość podajemy z gotowanym ryżem. Voila!

* * *

My blogging friend Ika wrote a post today about her breakfast. Funny thing is, she had exactly the same things for breakfast as I had, except I did not finished off a lovely bowl of muesli with yogurth with a pomegranate. Anyway I though, since she started all that thing with food, that I will invite you for something nice:) Maybe you could use it for tomorrow's lunch or dinner?
Proposition number 1 is made by vonZeal, and goes by a very picturesque name of "Fiery veggie curry". The whole thing is about 220-250 calories (I am not that good in counting calories... but I am trying, really:)) + 75 calories for 50 g of while rice (per serving). We will need:
  • half of sweet potatoe,
  • quarter of small celeriac,
  • half of a medium aubergine,
  • half a medium onion,
  • one rather big mashroom,
  • 1 tbsp of olive oil (we use light and mild),
  • 100 g of low fat Greek yogurth,
  • spices: chilli flakes, half tsp of curry powder, quarter tsp of garam masala, pinch of thyme, salt, peper, pinch of garlic
  • saes: 1 tbsp of soy sauce, 1 tsp of oyster sauce, few drops of Worcester sauce, 1 tbs of tomato ketchup
  • 100 ml of water
  • rocket and coreander to garnish
  • steamed rice to go with the curry
In a frying pan heat the olive oil, then put in cubed celeriac (cubes should be about half an inch in size), garlic and thyme; cook on a hight heat until it starts turning brown. Then add roughly choped mashroom, onion, cubed aubergine and sweet potatoe. Keep tossing while cooking for about 2-3 minutes. Add the spices mentioned above.
Put the oyster, soy and Worcester sauce and ketchup in a bowl, add the water and mix thoroughly. Pour into the pan and simmer for about 15 minutes until it reduces (keep an eye on it so it doesn't dry up too much), then add the yogurth and a little bit more water and simmer for another 5 to 10 minutes.
Serve with white steamed rice. Voila!



Propozycja numer dwa została wykonana przeze mnie i nazywa sie nie mniej malowniczo: zawijas z tuńczykiem i jajem:). Kochani, to danie to już jest szczyt łatwości; na dwie osoby potrzebujemy: dwie tortille, puszkę tunczyka w wodzie, dwa jajka ugotowane na twardo, dwa liście sałaty lodowej, dwie łyżeczki majonezu light + jeden pomidor, pół pieczarki, pół ugotowanego buraka i ćwiartkę cebuli w celu stworzenia czegoś w rodzaju "sałatki do towarzystwa";)
Danie owo zawiera mało tłuszczu (cały tłuszcz pochodzi wlaściwie z żółtka i  z majonezu, który jest w wersji light) i zamyka się w ilości  350 kalorii.

* * *

Proposition number 2 has been made by me, and is called equally sweetly "wrap with tuna and egg". Dear friend, this dish should probably win a prize in the easiest thing ever category:) For two people we will need: two tortillas, a can of tuna in spring water, two medium eggs hard boiled, two leaves of iceberg lettece, two teaspoon of light mayo + one tomato, half a mashroom, half a beetroot (boiled), quarter of an onion to create sort of "consort salad".
This dish has little fat and is around 350 calories.



Smacznego:)
A na zakończenie chwale się nowym rupiecianiowym nabytkiem: drewniany pojemnik na świeże zioła oraz maleńka solniczka i pieprzniczka.

* * *

Bon appetite:)
And at the very end I am showing off my new thrifty purchase: wooden box for herbs, and tiny salt and pepper pots.



PS. I am linking this post to Allison's blog party:

and at Mum of all Trades' Weekend Wonders party


poniedziałek, 16 stycznia 2012

Kolejny poniedziałek / Another Monday

Halo, halo, drogie koleżanki:) Jak tam postępy? U mnie - muszę sie przyznać bez bicia - ten tydzień nie zaliczy sie do specjalnie udanych, hehe... Odwiedziny vonZealowego brata spowodowały wzmożone spożycie produktów wysokotłuszczowych (że też ja tak bardzo muszę kochać sery...), bogatych w cukry proste, oraz produktów, które co prawda tłuszczu nie zawierają w ogóle, natomiast ni stąd ni zowąd pieruńsko kaloryczne są,  typu małe (w moim przypadku) piwko, czy likier kawowy.... :( No ale co tam, drobne podknięcia zdarzały się i będą się zdarzać zawsze:) Najważniejsze jest, że bilans - mimo wszystko - jest ujemny, choć w tym tygodniu to tylko -0.7 kilograma.... A czym Wy się pochwalicie, drogie członkinie "Poniedziałkowiego Klubu Dietetycznego"???

* * *

Hi there my dear friends:) Are you making progress? I have to admit, I have been a bit naughty this week:) A visit paid by vonZeal's brother resulted in slightly higher intake of products rich in fats (oh, why do I like cheeses so much), sugars (and why do I like sweeties so much) and also in products that do not have any fat at all, but for some reason are very rich in calories, like a little beer of coffee liquer.... Oh well, little falls along the way have been happening and will be happening to anyone, haha... The most important is, that I am going in the right direction, although last week it was only -0.7 kg in the right direction...


Photo - Internet

A porpos tłuszczy... chyba wszyscy wiemy, że są one totalnie niezbędne i absolutnie nie można ich wykluczyć z diety. Około 30% wszystkich przyjmowanych kalorii powinno pochodzić z tłuszczy. Należy również wiedzieć, że każdy jeden gram tłuszczy to 9 kalorii - ta wiedza pozwala nam obliczyć ile powinniśmy przyjmować tłuszczy dziennie. Przykład: deZeal obliczyła sobie za pomocą tego kalkulatora, że próbując zrzucić co nieco wagi, powinna dziennie przyjmować 1200 kalorii. 30% moich dziennych kalorii to zatem 360 kalorii, które powinny pochodzić z tłuszczy. Jeśli podzielimy to przez 9 (pamiętajmy, każdy gram tłuszczu to 9 kalorii), okaże się, że deZeal nie powinna przyjmować dziennie więcej niż 40 gram tłuszczy. To tak maksimum - będąc na diecie warto tę wartość zminiejszyć deczko (ja staram sie utrzymać w 35 gramach), pamiętając jednak, że nie jest wskazane przyjmowanie dziennie mniej niż 20% tłuszczy. 
Oczywiście nie należy wypełniać zapotrzebowania na tłuszcz produktami takimi jak ciacha (mniam...), fryty, czipsy, a raczej produktami typu oliwa z oliwek, olej słonecznikowy lub z siemenia lnianego, ryby bogate w tłuszcze (łosoś, makrela, śledź), awokado, orzechy. Uważajcie na olej palmowy i olej kokosowy - zawierają one tłuszcze nasycone, które nie sa dla nas dobre.

I to by było na dzisiaj tyle:) Kolejny raport za tydzień....
Miłego tracenia balastu:)

* * *

Talking about fats...we all know that fats are necessery in our diet and we must not get rid off them. In fact, 30% of our calorie intake should be coming from fats. We also need to know that every 1 gram of fat is 9 calories. Knowing that, we can easily calculate the amount of fat we should eat everyday. Example:
deZeal (that's me, hehe) using this calculator found out, that if she wants to lose some weight, she needs to take in 1200 calories a day. 30% of that is 360. Now, if we devide it by 9 (remember, 1 gram of fat is 9 calories) we will realise, that my daily intake of fat is no more than 40 grams. Of course, when we are dieting, we can decrease this amount a touch, remembering though, that it is not advisible to take in less then 20% of your daily calorie intake coming from fat. We also must remember that it is not wise to fill your daily need for fat from products like crisps, fries, cakes, biscuits, which contain wrong (saturated and trans) fats. Instead we should eat oily fish (salmon, mackrel, herring), olive oil, sunflower oil, avocado, nuts, seeds. Be very careful with palm oil and coconut oil - they are high in saturated fats!

Have a great day:)

czwartek, 12 stycznia 2012

Sezon na szaliki:) / Scarves' season:)

Jest zima, podobno... w domyśle pora roku z ujemnymi temperaturami, śniegiem, zawieruchą i innymi takimi. No i wieczory dłuższe, to i człowiek nie zawsze ma co ciekawego do roboty:) Mając zatem na uwadze fakty powyżej przytoczone, i nie spodziewając sie zupelnie zimy z temperaturami bynajmniej nie poniżej zera, dziergałam ci ja sobie fragmenty garderoby.  

* * *

Apparently we have winter... a season that normally would come complete with "minus" temperatures, snow, blizzards and so on. And evenings are slightly longer, which means one not always has something partucularily interesting to do:) Taking that into consideration, as well as not expecting this winter being a little bit temperamental, I was knitting some pieces for my wardrobe.

O proszę, tu dla przykładu jest mój piękny szal zrobiony w połowie przez Ciocię Maję, a w drugiej połowie przeze mnie. Powstał on jeszcze w październiku, kiedy to odwiedzałam moje rodzime strony. Szal ów należy do gatunku tak zwanych szali motanych na okrągło, czyli takie to-to co to teraz modne jest. Muszę wam bowiem powiedzieć, że kiedy w październiku ubiegłego roku przebiegłam się parę razy po bielskich galeriach handlowych (no bo u mnie takich światowych galerii to w promieniu najbliższych 50 km nie uświadczysz), zamotane to-to na okrągło baaaardzo mi w oko wpadło i wypaść nie chciało, więc trza było zabrać się za dzieło tworzenia. Ciocia Maja, moja kochana, zakupiła motki dwa i druty dla swojej chrześnicy (czyli mnie) i zaczęła tworzyć. To tak w celu, żeby chrześnica, czyli ja, przypomniała sobie sztukę robienia na drutach. I tak wspólnymi siłami doprowadziłyśmy do powstania "zamotańca", który z dumą i radością noszę, mimo, że temperatury mocno na plusie.

* * *

Here for example you can see my lovely "neck-warmer" made half by my Aunty Maya, and half by me. In fact it was made in October during my visit to my hometown. I saw plenty of this type of scarf in numerous shopping galleries and I couldn't stop wanting one myself. So Aunty Maya purchased some lovely cream wool and knitting niddles and started the miracle of creation. And I was watching and reminding myself the art of knitting, haha:). And so, by mutual cooperation, a snood was born. I do wear it proudly and joyfully, even if the temperatures outside are not wintery at all:)


Po powrocie wymyśliłam sobie, że mała vonZealówna powinna mieć podobny modny dodatek garderobowy. I tak w ciągu kilku wieczorów powstał zamotaniec numer 2 - ten już całkowicie wykonany "tymi ręcyma", z dwoma warkoczami i ściegiem ryżowym w środku. vonZealówna dostała go w prezencie na gwiazdkę - dziób się jej ucieszył, więc chyba była zadowolona:)

* * *

After I came back home, I decided that Little T. should have a similar fashionable accesory in her wardrobe. And so within couple of evenings a snood number 2 appeared (this one made soley by me). Little T. was given it for Christmas - her faced beamed so I assumed she was quite pleased:)





Potem zdecydowałam się zrobić znowu coś dla siebie, co podpatrzyłam u jednej z blogowych koleżanek. No i tak robiłam i robiłam, i robiłam.... i zrobiłam za duże:( A że pruć mi się nie uśmiechało, to zszyłam początek i koniec, i tak powstal "zamotaniec" numer 3, który postanowiłam zapakować pod choinkę drugiemu przedstawicielowu młodego pokolenia (fotki nie za bardzo, bo dzieło dośc ciemne jest;). Reakcja była podobna, i choć "zamotaniec" nie jest noszony zbyt często przez Juniora (no naprawdę, nie mogę mieć pretencji, skoro na zewnątrz +10 prawie codziennie), to jest ktoś, komu moje dzieło numer 3 podoba się bardzo bardzo:)

* * *

Then I decided to make something for myself again, something that I found in the vast world of blogland. So I was knitting, and knitting... and knitting some more, until I realised I had knitted too much. And since unravelling was not what I had on my mind, I sewed the beginning and the end together and created snood number 3!!! I opted to use it as another Christmas pressie, this time for the other member of young generation. His reaction was similar to the one presented by Little T. and although the snood is not being worn all the time (can't really blame him, considering springlike temperatures outside), there is someone who love my snood more then anybody else:)




A to co chciałam zrobić, a mi nie wyszło, i tak zrobiłam tylko poźniej. I też pokażę, ale nie dzisiaj:) Ciąg dalszy nastąpi....

* * *

And the thingy I failed to make, I made later. I will show it to you too, but not today:) To be continued....

PS.I'm showing off my snoods at Allison's Catch a Glimpse Party

 

and at Delightful Order