poniedziałek, 31 stycznia 2011

Jak nie urok, to....

hmmm... rozwolnienie!


Nie wiem, czy pech jakis mnie przesladuje, czy ki czort, ale mnie chyba w tym roku bytnosc blogowa nie jest pisana. Otoz moi mili, domyslam sie, ze kazdy srednio nawet spostrzegawczy czytelnik natychmiast zauwazy brak polskich znakow - sama nie przepadam za czytaniem w naszym rodzimym jezyku tekstów w ktorych brakuje jedynych w swoim rodzaju samoglosek nosowych i innych spolglosek z roznego rodzaju bizuteria ozdobna typu kreseczka, czy kropeczka nad. A tu.... ZAD!!!
(zeby nie powiedziec TRZY ZADY...)


Padl mi, normalnie rozjechal sie jak stare zuzyte przescieradlo, moj osobisty  La'Ptok:(:(:(:(:( Zaskoczyl mnie tym totalnie, bo nic szczegolnego nie wskazywalo na problemy zdrowotne. A tu.... sama nie wiem co sie mu stalo, ale podejrzenie padlo na udar dysku twardego, i poki co kielogodzinne proby reanimacji pacjenta na niewiele sie zdaly:( Nieboszczyk i tyle! Co prawda oczekujemy jeszcze na kuriera z dyskiem do transplantacji - moze wtedy uda sie nam La'Ptoka przywrocic do zycia... (to znaczy nie mnie, bo ja w kwestii komputera to noga i to lewa jestem, ja tam tylko wiem jak to-to zalaczyc... no dobra, jeszcze cos tam wiem, ale nie za duzo, hehehe... no wiec nie ja bede operacje transplantacji przeprowadzac, tylko vonZeal). Jednym slowem, zdaje sie mi cos, ze dolaczylam do klubu Elisse w kwestii komputerowych problemow ze zdrowkiem.
No i taka zla jak osa teraz chodze, bo nie ma to jak wlasny osobisty La'Ptok z polska klawiatura. Niby jest w domu jeszcze zapasowy sprzet komputerowy (ktory nota bene wlasnie poskramiam, hehehe), ale to jednak, nie osobisty... Fotki sa w innym miejscu, klawiatura jakby taka "zagramaniczna" jakas, malpka, cudzyslow i inne takie w innym miejscu niz czlowiek jest do tego przyzwyczajony.... a przede wszystkim - i to mnie najbardziej chyba boli - nie moge pisac sobie poscika w duzym pokoju na kanapie z podwinietymi pod zad nogami:( Musze siedziec w sypialni, wyprostowana elegancko, jak w biurze co najmniej, przy biurku na fotelu, ktory moze i ergonomiczny (czy jak to sie zwie) ale wcale nie taki wygodny... Trudno, moze chociaz wyjdzie to na dobre mojej noznej cyrkulacji:):):
Tak wiec moi mili, jesli znow mnie zabraknie na blogu, to.... wincie La'Ptoka nie mnie:)
O! To sie wygadalam.

Ale ze nie ma tego zlego co by na dobre, i tak dalej, to Wam powiem, ze po "zasiasciu" przy starym sprzecie odnalazlam stare zdjecia:) Rozne i duzo... I kilka takich sprzed kilku lat, z czasow kiedy bylam piekna i mloda (bo teraz to juz tylko piekna jestem, hehehe), z pory roku, w ktorej jest cieplo i slonecznie, i z urokliwej niezwykle okolicy zamieszczam dla Was drogie kolezanki blogowe i inni czytacze/ogladacze:)


 







Ciepelka wszystkim zycze, i sloneczka. I pamietajcie "Byle do.... lata:):):)" Do zobaczenia:)

piątek, 28 stycznia 2011

Bo zgubiłam....

i do dziś odszukać nie potrafię:( Wena Twórcza zapodziała mi się gdzieś... odpłynęła wraz ze starym rokiem w siną dal, jak nie przymierzając za kochasiem co najmniej. I zostawiła mnie samą... Chociaż właściwie nie, bo w zamian pojawiła się inna dama o jakże wiele mówiącym imieniu: Niemoc. No i kiszka jest teraz straszna, bo z niczym poradzić sobie nie umiem:(:( Nie mam natchnienia, żeby zacząć cokolwiek nowego, nie mam siły, żeby pokończyć to co pozaczynałam, zanim Wena T. się ulotniła... Nawet zdania prostego sklecić nie umiem, że o złożonym już nawet nie wspomnę:) Nic mi nie pasuje - co zacznę, to DELETE muszę naciskać wielokrotnie... dobrze, że pisarzem nie jestem czy dziennikarzem feletonistą piszącym w celach zarobkowych, bo jak mur beton wylali by mnie z roboty. I to z hukiem!!! 
No i tak sobie pomyślałam, że do Weny powrotu będę trzymać na blogu dziób zamknięty na siedem spustów, zamiast klepać bez sensu trzy po trzy i pierdoły o niczym wypisywać, i głowy Wam zawracać bzdurami, moje miłe blogowe koleżanki... I tak dobrze mi szło, ale niestety... Otrzymałam wiele maili, z których wynika, że się moje drogie koleżanki niepokoicie moim zamkniętym na kłódkę pyszczydłem. Może więc to jednak nie był doby wybór? Może powinnam była, pomimo braku Weny Twórczej, jednak klepać w klawiaturę i publikować moje bzdurne przemyślenia o niczym?:) tak czy siak, dziękuję Wam moje drogie za zainteresowanie, i tym samym wszem wobec i każdej z Was z osobna wiadomym uczynić pragnę, że żyję, zdrowa jestem i w sumie to nawet dobrze się mam, poza tym, że... zgubiłam i do dziś odszukać nie potrafię:)
I to tyle w kwestii wyjaśnienia zamkniętego dzioba. A żeby nie było bez fotografii (wszak post bez zdjęć to post stracony), to zapraszam na wirtualny spacerek; tylko bardzo proszę ciepło się ubrać i czapkę uszatkę na łepetynkę nacisnąć, bo zimno u nas jak w Laplandii...








Hę??? Czy ja się mylę, czy słyszę jakieś zażalenia?  Że gdzie tam zimno, że jaka Laplandia??? A koń w płaszczu to nie wystarczy???? No to jak nie wystarczy, to co powiecie na to? (na marginesie zaznaczam, że poniższe zdjęcia obrazują stan cieplny mojego mózgu, hehehe)






A swoją drogą naprawdę tego nie rozumiem:) Śniegu nie ma, ba!... temperatura - co prawda niewiele - ale jednak powyżej zera, a jak się tylko nochal wystawi za drzwi, to zimno aż szczypie. Normalnie człowiekowi przełyk zamarza w czasie oddychania:) Zdecydowanie lepiej zasiąść na kanapie z grzańcem, hehehe.... Ale najpierw trzeba do tej kanapy wrócić:)





























I to by było na dzisiaj na tyle... Prośbę mam jeszcze tylko, abyście drogie koleżanki zerknęly czy moja Wena T. nie ukrywa się gdzieś u Was za szafą albo pod łóżkiem, bo ja już szukałam wszędzie... i nijak odszukać nie mogę...:):):)
A... bym zapomniała:) Pozdrowienia dla Wszystkich od Dyzia i Panny Pushkin:)