niedziela, 30 września 2012

Podsumowując..../ A summary....

Dzisiejszy post będzie poniekąd powtórką z rozrywki, chciałam jednak udokumentować moje poczynania z września w jednym poście... Otóż - jak niektórzy z was pewnie już wiedzą - w tym miesiącu udało mi się dokonać pewnych zmian, które czekały na wykonanie długo, oj długo :) A wyczyn to jest ogromy, ponieważ u mnie wszystko musi nabrać mocy prawnej przed dokonaniem tychże zmian. Dlatego też z powątpiewaniem spoglądałam na kawałek papieru, na którym na początku miesiąca napisałam drukowanymi literami "ZROBIĆ W KOŃCU COŚ Z KUCHNIĄ!!!". Z jeszcze większym niedowierzaniem spoglądam na moją kuchnię dzisiaj, bo.... udało mi się w końcu coś z nią zrobić:)

* * *

Today's post is going to be a kind of repetition, but I really wanted to gather my september creations in one post. So - as some of you may already know - this month I managed to acomplish some projects that had been wating for acomplishment for a veeeery long time. I was doubtfully looking at a piece of paper on which at the beginning of the month I had put in capital letters "DO SOMETHING WITH THE KITCHEN!!!". And with even greater disbelief I am looking at that kitchen now, because.... I managed to finally do something with it:)




Udało mi się nie tylko pomalować okropne drewnopodobne fronty, ale również zrobić tablicę na jadlospis (czy inne takie tam notatki) i uszyć zasłonke z falbanką na szafkę ze zwierzęcym żarełkiem:)

* * *

I managed not only to paint our awful wannabe wooden kitchen cupboards, but also to make a chalkboard for putting a menu on (or other more or less interesting things) and sew a ruffled curtain for a doorless cupboard.

 

Tak było kiedyś, tak jest teraz: (a w miedzyczasie bylo jeszcze trochę inaczej, o czym pisalam tu)

* * *

Here are some before and after photos (in the meantime there had been a bit of something else, which I have written about here)



I jeszcze na zakończenie chciałam napisać, że jest niezwykle trudnym zadaniem zrobienia zdjęć w kuchni, ponieważ Dionizy wtrynia mi sie w obiektyw za każdym razem, kiedy tylko słyszy, że wyciągam aparat:)

* * *

And at the end I just want to say that it is a terribly difficult task to take any pictures in the kitchen (and other places too), as Diesel the Dog is posing himself in front of my lens as soon as he hears me taking the camera out of its bag:)




PS. Wszem wobec i każdemu z osobna wiadomym uczynić pragnę, iz kuchnię mą zmienioną podlinkowałam u Traci z Beneath My Heart, jako moją propozycję do "Najlepszego projektu DIY września".

* * *

PS. I am linking my kitchen to Traci's linky party. Go and visit her - she is just amazing:)


and to Sarah's Before and After Party (click on the image below)

TDC Before and After

środa, 26 września 2012

Trochę szycia, trochę slodkości.... / Little bit of sewing, little bit of sweetness...

Moi mili, deZeal jest w szoku totalnym. Chyba po raz pierwszy udało mi sie wywiązać z założonego planu w terminie. Otóż jak pewnie niektórzy z was wiedzą, miałam w planie uszycie firaneczki, kurtynki, zasłonki na moja kuchenną szafkę zawierająca żarełko dla futrzastych. Chyba miałam nosa, kiedy tupnęłam vonZealowi nogą i zdecydowanie stwierdziłam, że jednak nie powieszę na rzeczonej szafce drzwi "tymczasowo"... Bo wiecie jak to jest, tymczasowo czyli na bliżej nieokreśloną przyszłośc, bo przecież prowizoryczne rozwiązania zawsze pozostają z nami najdłużej. A tak, patrzeć na kolorowe torby z psimi ciasteczkami nie mogłam, to wytargałam z czeluści szafy maszyne moją prawie już całkiem zdechłą, nici jakieś w kolorze nieokreślonym, miarke krawiecką i krawieckie nożyce, i kawałek płótna.

* * *

Dear friends, I am in complete shock. It probably is the first time that I have managed to do what I had planned in more or less the planned time. As some of you might already know, I intended to make a curtain to cover my pet food kitchen cabinet. I must have known what I was doing when I said to vonZeal I would not hang the door "for the time being"... you know how it is, things done "for the time being" tend to stay forever. In this case however, I could not stand staring at colourful, plastic bags full of dog/cat/hamsters food, so I got out my almost dead sewing machine, scissors and measuring tape and a piece of linen.


Płótno owo na Ebay'u zakupiłam w ilości metra jednego, zupełnie nie zwracając uwagi na fakt, że metr ów ze skosa był cięty, więc w sumie po dokonaniu odpowiednich przycięć korekcyjnych ledwo ledwo mi płócienka na kotarkę, zasłonką również zwaną starczyło. Ale... jakoś tam pokombinowałam, poprzycinałam, pozszywałam i wyszło.

* * *

I bought the said fabric on Ebay in a very huge amount of 1 meter, completely oblivious to the fact that the linen was cut on the bias. That means that after making all the cuts and corrections I nearly ran out of fabric. But, I devised a cunning plan....

 

O proszę, urocza niewątpliwie kotarko-zasłonka zakrywa zawartość psiej/kociej/chomiczej szafki:)

* * *

Here we go, an undoubtfully lovely curtain covering the inside of the pet food cupboard:)


I nawet falbankę ma!!! Z falbanki tej dumna jestem szczególnie, bo mi się podoba okrutnie. A powstała ona na skutek, jak wspomniałam wcześniej, analfabetyzmu mojego totalnego i nieodróżniania materiału normalnego od materiały ciętego ze skosu. Po skrojeniu zasłonki okazalo się że jest ona za krótka, a tym samym falbanka okazała sie abolutnie i kompletnie niezbędna w celu ukrycia w sposób jako-tako estetyczny głupoty mojej własnej...

* * *

My cunning plan was this frilly bit at the bottom. I decided to make it not because I fancied a frilly bit at the bottom of my curtain (although I really like the way it turned out), but to cover my utter idiocy, that is not being able to tell the difference between normal fabric, and one cut on the bias. The truth is that after cutting the fabric, my curtain was... too short, so the frill turned out to be a necessery, although quite pretty addition:)


 

Z innych spraw.... lato niewątpliwie się skończyło. W Moorlandowej Krainie jest mokro i naprawdę całkiem zimno. Aby pozostać jeszcze przez chwilę w letnich klimatach, raczylismy się dzisiaj tartą cytrynową.... O matko, toż to niebo w gębie jest:)

* * *

On a different note.... summer has definitely come to an end. It is wet and really cold. To keep the summer vibe going for a while longer I made a lemon tart today.... Oh my God, it is heavenly!!!


Tartę te robię dość regularnie i nigdy nie mamy jej dość:) Jest po prostu pierwszorzędna i naprawdę bardzo prosta w wykonaniu. Koniecznie musicie spróbować. Przepis znalazłam jakiś czas temu u Dorotus. A oto przepis:

Na ciasto kruche:
115 g masła (margaryny)
195 g mąki pszennej
2 łyżki cukru pudru
1 żółtko
1 łyżka soku z cytryny

Ciasto zagnieść, uformować kulę i włożyć do lodówki na pół godziny. Po tym czasie wyłożyc nim natłuszczoną formę do tarty, nakłuć widelcem, przykryć dno papierem do pieczenia i wysypać na to kulki ceramiczne. Piec przez 15 minut w temperaturze 200 stopni. Po tym czasie usunąc kulki i papier i piec jeszcze przez 5 minut.

W tym czasie przygotować nadzienie do tarty:

4 jaja (Dorotus podaje 5, ale wg mnie 4 jest ok)
120 g drobnego cukru,
200 ml kemówki
2 łyżeczki skrobii kukurydzianej (ja czasem daje, a czasem nie)
skórka otarta z dwóch cytryn
około 120 ml soku z cytryny (Dorotus w przepisie podaje 150 ml, ale tu wszystko zależy od tego jak kwaśne sa cytryny - proponuję próbować)
Wszystkie składniki należy zmiksować, wylać na podpieczone ciasto i piec w 180 stopniach przez około 30 minut aż się zetnie. Tartę warto przykryc folią, żeby się nie spiekła.
Po wystudzeniu posypać cukrem pudrem i startą na drobnych oczkach czekoladą. Ja podaję z mrożonymi malinami.... Pycha:)

* * *

I make this tart quite regularly and never have enough. I found this recipe here. It is super delicious and very easy to make. Why not try????

For the base:
195g plain flour
2 tbs icing sugar
115g butter
1 egg yolk
1 tbs lemon juice

Combine the ingredients by hand (or using a fork) until they form a firm dough. Make a ball, wrap in cling film and rest in the fridge for about 30 minutes. Next, press the dough into a greased flan tin, prick the base with a fork and cover with greaseproof paper, then put baking beans on top and bake for 15 minutes at 395F (200C). After that discard the beans and paper and return to the oven for 5 more minutes.
While the base is baking make the filling:

4 eggs,
120g caster sugar,
200ml double cream,
2 tsp corn starch,
lemon zest from 2 lemons
about 120 ml lemon juice.
Mix all the ingredients together, pour onto the base and bake for 30 minutes at 360F (180C) or until it sets. It is good to cover the tart with foil (make sure the foil doesn't touch the filling) so it doesn't burn.

Cool the tart, sprinkle with icing sugar and grated chocolate. I love it with frozen raspberries, too. Yummmmmmy:)




niedziela, 23 września 2012

Mam i ja:) / Now, I have one too:)

...bo się tak napatrzyłam na nie na różnych blogach i napodziwiałam okrutnie. I zamarzyłam o tym, żeby też takie cudo mieć:) Przemalowanie moich kuchennych mebelków okazało się być ku temu doskonałym pretekstem, bo ostatnia z szafek zdecydowanie... hmmm.... nie wyglądała. Ale teraz już jakoś wygląda, ponieważ mam i ja! Tablicę:)

* * *

... I was seeing them on many, many blogs and quite openly admired them. I wanted one of these beauties myself. Having my kitchen cabinets painted white turned out to be a fantastic excuse to proceed with creating one of them, as one of my cupboards (the corner one to be precise) looked a bit dull. But now it doesn't anymore, in fact in my humble opinion it looks great! Simply because now I have my own BLACKBOARD :) 



Jak widać niektórzy myślą, że tablica oznacza jadłodajnię.. hehehe:) No cóż, sama miałam plan, aby umieszczać na niej jadłospis....


* * *


As you can see, some think that a blakboard indicates a diner hahaha... Oh well, I planned myself to put a daily menu on it.... looks like I have a smart dog:)






Ah, jak bardzo podoba mi się moja nowa tablica! A teraz muszę udać się do kuchni, nie tylko aby po raz kolejny uśmiechnąć się na jej widok, ale również po to aby przygotować kubek gorącej czekolady:) U nas bowiem dzisiaj dzień okropnie mokry, wietrzny i paskudnie jesienny. O, taki widok z okna mamy od samego rana (i nie zanosi się na to, aby miał się on zmienić w ciągu najbliższych dni...:(


* * *


Oh, how I love my new blackboard! And now I have to go to the kitchen, not only to smile again when looking at my new baby:), but also to make a cup of hot chocolate - it is an awfully wet, windy and unpleasent day here. One that you just don't want to get your nose out from under your duvet.... And it doesn't look like it is going to change within next few days:(

piątek, 21 września 2012

Ostatni spacer lata / Last walk of the summer

Na pożegnanie lata udaliśmy się na spacer. W nowe, nieodkryte jak dotąd przez nas miejsce:) Zgadnijcie kto był najbardziej na świecie szczęśliwy???

* * *

We have discovered a new walking spot on the very last days of summer. Guess, who was happiest in this new place?


Cudowny spacer brzegiem rzeki, w wyjątkowo słoneczny (aczkolwiek już zdecydowanie nieco chłodny) dzień. No proszę, kończy się lato a do nas słońce zawitało:) Cóż, lepiej późno nic wcale.

* * *

Fabulous, long river walk on an exceptionally sunny (although quite cool) day. Interesting, summer is ending and we started having sunny days, haha. Oh well, better late than never:)




Napewno wrócimy tam jeszcze nie raz późniejszą jesienią (oczywiście o ile trafi się jeszcze choć jeden słoneczny, chociaż pewnie dość chłodny dzień). A swoją drogą to proszę, jakie cuda można znaleść tuż pod własnym nosem... ile jeszcze takich perełek czeka na  odkrycie?

* * *

Absolutely a place to go to again, especially in autumn (of course if we are lucky enough to have another sunny, although probably rather chilly day:). By the way, isn't it amazing what lovely places can be found just under your nose? And how many of these gems are still waiting to be discovered???

wtorek, 18 września 2012

Taki sobie mały projekcik... / Just a little project

...Sto lat temu zamieściłam na tymże blogu post niezwykle straszliwy i wymagający od czytelnika nie tylko umiejętności czytania, ale również bardzo mocnych nerwów. Post ów traktował o mojej niezwykle urodziwej kuchni. Dla tych co nie pamiętają i nie chcą wracać do postu sprzed stu lat, przypominam, że kuchnia owa posiadała niezwykle ciekawą wizualnie podłogę, interesujące mebelki i wyjątkowej urody ściany. Zamieściłam wówczas kilka fotek tego szczególnego miejsca... kilka, bo nie chciałam przyprawiać moich czytelników o zapaść. W sumie jednak żaluję, że było ich tylko kilka, tym bardziej, że wszystkie pozostałe zarchiwizowane fotografie owego niezwykle charakternego miejsca zginęły nieodwracalnie wraz ze śmiercią poprzedniego twardego dysku. Przypominam, że kuchnia moja wyglądała wówczas tak:

* * *

... About a hundred years ago I wrote on this blog a post, a very scary post. One that would require from the reader not only the ability to read, but also strong courage. The said post was showing my kitchen - it was a very special place, with  "lovely" flooring, "fabulous" cabinets, and "extremely beautiful" walls. I also included a few pics of this amazingly fantastic place... only a few, because I didn't intend to be responsible for my readers' visit to an Intensive Care Unit. However, today I do regret I hadn't posted more, especially since all the other photographs of this full of character place vanished for eternity with the death of my old hard drive. So just as a reminder - a hundred years ago my kitchen used to look like this:




Klejnocik, nieprawdaż??? Czy ktoś się zatem dziwi, że kuchnia w stanie jak wyżej doprowadzała mnie do łez co rano, południe, i wieczór??? Na szczęście pewna moja bardzo sprytna blogowa koleżanka w swojej niezwykłej mądrości i dobroci zaproponowała mi pewne rozwiązanie. Rozwiązanie na tyle fantastyczne, że po zgromadzeniu odpowiednich materiałów (takich jak zlewozmywak, kran, nowa podłoga...) dokonałam przy pomocy mojego nieocenionego vonZeala zmian. Po tychże zmianach kuchnia prezentowała się znacznie lepiej....

* * *

A jewel, isn't it? So can anyone be surprised that this kitchen in the state shown above made me cry every morning, every noon, and every evening???? Fortunately, one of my very smart blogging friends, suggested a solution. Her plan was so great, that soon, after gathering some essential materials (new sink, and tap, and new flooring....) my lovely vonZeal and I made some changes. After these our kitchen looked a touch better....




Może zmiany nie są spektakularne, ale dla mnie moi mili ta kuchnia (po doświadczeniach z tym co było wcześniej) okazała się być najcudowniejszą kuchnią na świecie, nawet z brakującymi szufladami :)
I tak sobie używałam mojej najcudowniejszej na świecie kuchni przez jakieś pięćdziesiąt lat, po czym doszłam do wniosku, że nie mogę juz dłużej zdzierżyć tych drewnopodobnych frontów. I..... po jakichś kolejnych dwudziestu latach podjęłam męską decyzję - maluję:) 

* * *

Of course, I understand some will say the change is not spectacular at all, but believe me, after what I was forced to cook in, this kitchen was like a dream come true... even with some missing drawers, hahaha.
So I was happily using my new, lovely, and eventually practical kitchen for another fifty years or so, until I decided I just can't cope anymore with these awful wanna-be-wood cabinets. And.... I decided to paint:)



 


No i teraz jest tak:

* * *

And now it looks like this:





Zdecydowałam, że na szafkę z psim i kocim jedzonkiem nie będę zakładać drzwi (i tak brakowało do niej szuflady) - Dionizy bowiem od czas do czasu, jak to mądry pies, łapą opazurzoną domaga się karmienia. Drzwi zatem podrapane by były co nieco niemal natychmiast. Ale że dobrze wychowanym psem Dionizy jest i jak DyziowaMamanie da to sam nie weźmie, postanowiła że wystarczającym zakrywaczem psich ciasteczek okaże się kurtynka:) I właśnie kurtynka jest w planie na najbliższe dni:)
Chciałam jeszcze powiedzieć, że kuchnia moja nowa, najpiekniejsza i najurokliwsza pojawi się jak mniemam jeszcze nie raz, bo już zorientowałam się, że bez wartwy lakieru ochronnego jednak się nie obejdzie. Tym samym czeka mnie jeszcze raz ściąganie drzwiczek i maźnięcie ich lakierem:) Pokażę jak zrobię (może to jednak troche potrwać, bo muszę czekać na słoneczny i bezwietrzny dzień, co - jak stali bywalcy mojego bloga wiedzą - jest tutaj rzadkością). No i kurtynka się musi zrobić - pokażę jak będzie:) No i jeszcze lampki podszafkowe.....I jeszcze bym chciała wiszące półki na tej łysej ścianie na talerze na przykład (bo mi miejsca w szafkach brakuje), i.... Oj, duzo jeszcze roboty przede mną....

* * *

I decided not to put doors on the "dog and cat food cabinet" (it was missing the drawer anyway). Diesel the Dog, being a very wise dog, tends sometimes to show when he is hungry and needs a biscuit:) So the door would be slightly (!!) scratched in no time. However, as he is a very well behaved dog, he will not take food out of the cupboard on his own, which made me conclude, that a simple hessian curtain will be just enough! So the curtain is my DIY plan for next few days:)
I also wanted to say, that my new, the most lovely kitchen will appear here more than once, as I have already realised that a layer of laquer will be essential... So I will have to take the doors off again and put on a layer of  laquer - I will show when I finish (you might have to wait a bit though, because I will need to do it on a sunny and windless day, which is pretty rare occurance here). And I have to make that curtain - I will show when I make it:) And some lighting... Oh, and some shelves on that aubergine wall I would like to put some plates on, as I don't have enough space in the cupboards:), and..... Oh, dear, no mercy for the wicked...:)


środa, 12 września 2012

W czasie deszczu.....

W czasie deszczu dzieci się nudzą, śpiewała kiedyś cudowna Barbara Krafftówna. Oczywiście te dzieci to tylko taka przenośnia literacka jest, ja rozumiem, bo przecież niby z jakiej okazji tylko dzieci miały by się nudzić? No bo przecież jak się mieszka w rejonie gdzie pada i pada przez cały rok, to w końcu - kiedy już w chałupa ogarnięta, pranie wyprane, wysuszone (co wcale nie jest takie łatwe, skoro pada i pada), wyprasowane, obiad ugotowany, zjedzony i zapomniany... to wtedy czas na nudę dorosłą:) Generalnie można się z ową osóbką zaprzyjaźnić poniekąd... książkę poczytać, film dobry obejrzeć, na drutach coś usztrykować, pohaftować, szafę drewnianę trzydrzwiowa z lustrem zrobić albo ki czort jeszcze wie co. Problem zaczyna się, kiedy w deszczu i zawiruchach konieczne okazuje się zorganizowanie czasu dla osób nieopatrznie odwiedzających mieszkańców deszczowej krainy w miesiącu, który normalnie powinien byc ciepły i słoneczny, ale z jakichś nikomu nieznanych powodów nie jest. Mowa tu o deZealowej Mamie i deZealowym Tacie, którzy odwiedzili moje skromne progi w czerwcu... No więc jak zorganizować rodzicielom czas w deszczu? Otóż, moi mili, w celu organizacji czasu należy generalnie siedzieć blisko domu + mieć do dyspozycji samochód, zaparkowany w odległości umożliwiajacej szybki desant do tegoż właśnie w razie niespodziweanego (hehe, dobre sobie) opadu. Na szczęście kiedy mieszka się w malowniczym Dartmoor nie trzeba udawać się daleko, aby móc podziwiać uroki przyrody - właściwie wystarczy iść na dłuższy spacer, ale ta opcja, jak wyjaśniłam wcześniej nie mogła zostać zaakceptowana ze względu na nieprzewidywalność opadów....

 


   
 

A potem desancik do samochodu i do domu. A w domu na przykład vonZeal może na ten przykład zechcieć przyciąć żywopłot co nieco, i przypadkiem wypłoszyć z gniazda cztery małe drozdy, które z piskem rozpierchły się po ogrodzie. deZealowemu Tacie udało się złapać trzy maluchy, które zostały na powrót umieszczone w gniazdku... mam nadzieję, że czwartemu udało sie samemu znaleść drogę do domu, tudzież Pani Drozdowa odnalazła swoje pisklę... O proszę, taka drobna atrakcja - łapanie piskląt:)

Po tych przygodach ogrodowych można ponownie udać się na pobliskie wyprawy samochodowe i podziwiać widoki...



A jeśli akurat zacznie ciepać żabami, można zamiast desantować się do pojazdu czterokołowego, schronienia szukać w urokliwych lokalnych kościółkach. W tym na przykład urzekły nas witraże...




  

Jeżli zdecydujemy, że w celu ubicia nudy konieczna jest wycieczka w nieco dalsze miejsce, wówczas należy wybrać miejsce w którym można się schronić.... Tu dla przykładu Manufaktura Szkła - oj, tam to mi sie podobało, na pewno wrócę tam niedługo:)



 




 


 


 




Cudowne miejsce, naprawdę. I bardzo proekologiczne - nie wywalają tam starych śmieci tylko w drodze recyklingu, tudzież innego upcyklingu dają im nowe zycie:) O proszę tutaj robot Kitchen Aid w roli donicy!


No dobrze, może nie koniecznie to Kitchen Aid (chyba że w wersji dla Guliwera), ale tak mi się jakoś skojarzyło, hahaha:)

A na zakonczenie, gdyby jeszcze ktoś powątpiewał w urokliwość mojego tegorocznego lata, fotka. Drodzy Państwo, fotografia przedtawia deZealowa Mamę, deZeal oraz Dionizego podczas popłudniowego spaceru. Fotografia została zrobiona w CZERWCU!!! Jak widać deZealowa Mama w grubaśnym polarze, deZeal w ZIMOWEJ kurtce, a Diezel..... W FUTRZE!!!!!
Bo wiecie, na Dartmoor jest dziewięc miesięcy zimy i... trzy miesiące złej pogody:)