sobota, 22 maja 2010

Sobotnia wycieczka

Wczoraj po raz pierwszy od dłuższego czasu pogoda naprawdę była super:) I tak też ma być przez cały weekend. Oby... Zaczęło się dobrze - dzisiaj było gorąco, słonecznie, cudnie. Po prostu nareszcie jest tak, jak powinno być w maju! Dlatego też - nie zastanawiając się długo - postanowiliśmy wybrać się rodzinnie na maleńką wycieczkę. Przygotowaliśmy sobie kanapki, sałatkę, coś zimnego do picia i termos z kawą, zabraliśmy sweterki (tak na wszelki wypadek), wsiedli do auta i.... w drogę:)
Po niecałej godzinie naszym oczom ukazały się takie widoki:





Ładnie? No pewnie, że ładnie:) Dlatego też zdecydowaliśmy zaparkować wozik i zostać w tym uroczym zakątku. Celem podróży okazało się być Widemouth na północnym wybrzeżu Kornwalii. Raj dla surferów:) No cóż, ja tam za serfingiem nie przepadam, powiedziałabym nawet, że pojęcia zielonego na ten temat nie mam. I specjalnie nie mam zamiaru próbować swoich sił w tej dziedzinie. Natomiast zawsze można popatrzeć, jak męczą się inni, hehehe. O proszę:









Oczywiście, żeby nie było, że tylko ja miałam na co popatrzeć...


Młode pokolenie z dziką radością moczyło kończyny i skakało przez fale (mimo, że nie wzięliśmy żadnych ciuchów do przebrania, a woda była lodowato - przynajmniej według mnie - zimna):




...a vonZeal fotografował:


Ja natomiast skorzystałam z dobrodziejstw SPA de NATURA i dokonywałam intensywnego peelingu moich biednych stóp (w końcu wszyscy wiemy jak wygladają nasze biedne stopy, a zwłaszcza pięty po zimie:)


Absolutnie polecam takie "stopowe spa". W moim przypadku (a muszę zaznaczyć, że mój przypadek do totalnie ekstremalnych należy) jeszcze maksimum ze dwie sesje i będę miała piętusie jak niemowlę:) Tym samym oficjalnie uznaję dzisiejszy dzień za całkowicie udany!



A na zakończenie dla wszystkich wielbicieli moich futrzastych pyszczków taka oto malutka foteczka na dobranoc:) :)



środa, 12 maja 2010

Imię dla kota, nieco modelingu i coś pysznego:)


Panna Kotta ma imię!!! Po wielogodzinnych burzliwych negocjacjach i dyskusjach, ale również po wzięciu pod uwagę zdania koleżanek bloggerek, kocie dziecię otrzymało jakże urokliwe imię:

Pushkin de la Moofka vonZeal vel Funia:)

A oto i Ona, polegująca na mojej (!!!) podusi Panna Dziedziczka, zadowolona ze swojego imienia:


Relacje Panny Pushkin z Dionizym układają sie bardzo poprawnie. Dziedziczka zaprzestała prychania na swojego starszego brata i obecnie zaintersowana jest znacznie bardziej merdającym Dyziowym ogonem. Póki co, Dionizy nie oponuje:) No, ale nic dziwnego - Dionizy jest niezwykle kulturalnym i dobrze ułożonym dżentelmenem, który z szacunkiem traktuje damy. 


Ponadto, koniecznie muszę się pochwalić, że dotarła wczoraj do mnie przesyłka od Justynki z blogu SweetCandyDreams z kolczykami, które wygrałam w jej Candy. Kolczyki są cudowne! Co tu dużo mówić - sa tak cudowne, że zapragnęłam je od razu założyć. Niektórzy uważni czytacze mojego bloga z pewnością już wiedzą, że deZeal miała niegdyś przekłute uszy (przez moją własna babcię - położną:)), nie mniej jednak przez ostatnie kilkanaście lat nie nosiła ona w uszach swych nic. Tym samym dziurki niestety co nieco zarosły. Ale że zapragnęłam założyć kolczyki, zaczęłam gmerać w moich uszach, wciskać kolczyki, próbować, i w końcu.... założyłam!!! No dumna z siebie byłam, jak nie wiem:) Efekt jest jednak taki niestety, że moje uszy nieco czerwone są obecnie i nijak nie nadają się do celów modelowo - pokazowych, hehehe. Ale tu z pomocą przyszedł vonZeal - osoba o dość barwnej przeszłości, której pamiątką są między innymi.... przekłute uszy:) Tym samym poniżej fotografia przestawiająca vonZeala z kolczykami:



Bardzo przepraszam za niespecjalnie ciekawą jakość powyższej fotografii, ale głupawka mnie taka nieprawdopodobna ogarnęła na widok vonZeala w kolczykach, że nijak skupić się nie mogłam na ustawieniach aparatu, hehehe. Mam nadzieję, że moja głupawka jest w pełni zrozumiała:)

A na zakończenie troszkę kulinarnie będzie, bo dobrą obiadokolację mieliśmy dzisiaj:) Duszonki!!! Oczywiście najlepiej smakują duszonki z ogniska, nie mniej jednak kiedy pogoda nie zachęca do rozpalania ogniska w ogrodzie (czy gdziekowiek indziej na wolnym powietrzu), można z powodzeniem przygotować je w piekarniku:) I bardzo dobrze, że można, bo to taka pycha, że nie wiem:) A do tego tak banalnie prosta....
Potrzeujemy ziemniaki, cebulę, kiełbasę i boczek/bekon. No i oczywiscie przyprawy (pieprz, wegeta, czerwona papryka, majeranek, oregano). Niektórzy dodają marchewkę - ja osobiście nie, bo nie lubię smaku marchewki w tego typu daniach, ale jak ktoś chce, to oczywiście proszę bardzo:)
Ziemniaki kroimy w plastry, podobnie zresztą jak i całą resztę. Następnie układamy warstwami w naczyniu wyłożonym folią aluminiową (błyszczącą stroną do środka). Ja zaczynam od położenia kilku plastrów boczku, na to idą ziemniaki, które dość chojnie przyprawiam, potem celbulka, kiełbasa i znowu boczek. I tak w kółko, aż naczynie się wypełni po brzegi:) Na samej górze powinny znaleść się ziemniaki i może plaster boczku.



Przykrywamy wszystko szczelnie folią, nakładamy pokrywkę i ładujemy do piekarnika na około godzinkę, no może  półtorej (temperatura około 200 stopni). A... zapomniałam dodać, że wartwy trzeba koniecznie dociskać, żeby się więcej zmieściło - jest to konieczne, ponieważ nieważne jak duży gar duszonek zrobimy, zawsze będzie za mało:)
I koniecznie trzeba pamiętać o jednym szczególe: podczas przygotowywania duszonek kota należy wywalić z kuchni:) W przeciwnym przypadku przygotowanie kolacji zajmie nam półtorej godziny, zamiast 20 minut:)



A poniżej danie już na talerzu. Być może prezentacja nie jest rodem z książki kucharskiej, ale musiałam się spieszyć z robieniem zdjęcia, bo duszonki znikają w tempie błyskawicznym:)


Smacznego:)
  

niedziela, 9 maja 2010

Dwa kolory; Szary

Dzień dobry:) Jestem tu nowa. Przyjechałam wczoraj do mojego nowego domu, który nazywa się Moorland Home:)



Chciałam się wam przedstawić, ale... nie mam jeszcze imienia. Przysłuchiwałam się jednak dzisiaj gorącym debatom w tej kwestii. Słyszłam coś, że niby Diva, hmmmm, no nie wiem, nie wiem. Puszkin? Podoba mi się nawet, ale przecież ja podobno dziewczynką jestem:) Usłyszałam też Feta (tylko nie wiem czy się nie przesłyszałam) i Mufka. Nie wiem jak się będę nazywać, moja nowa rodzina chyba jak widać też jeszcze nie wie. Może w końcu dojdą do porozumienia, albo ktoś inny coś zaproponuje, bo przecież nie mogę nie mieć imienia!!!
Mogę tylko powiedzieć, że mam 11 tygodni i jestem taka cudna, że głowa mała:)

Tu, gdzie teraz mieszkam mam nowego brata. On jakiś taki duży jest i trochę sie go boję (tym bardziej, że w moim poprzednim domu takie coś podobnego, tylko z plaskatą gębą mnie cały czas atakowało), więc prycham i syczę na niego z całych sił. Ten mój brat ma na imię Dyziek, czy jakoś tak i przez to moje prychanie teraz chyba on też się mnie troche boi:(


Podobno jestem bardzo wścipskim kocim dzidziusiem. Wszędzie muszę wejść. Moja nowa mama bardzo sie z tego cieszy i mówi, że przynajmniej jej wsszystkie kąty z pajęczyn powymiatam:) Do tego dokonale wspinam sie po schodach:) I bardzo skoczliwa jestem! O! Właśnie mi się przypomniało, że ktoś - chyba mój nowy tata - chciał mnie z jakichś powodów nazwać Małysz! Zupełnie tego nie rozumiem:)


Jak już zwiedziłam mój nowy domek i poczułam sie jak u siebie, wpadłam w nastrój rozrywkowo - zabawowy:)





Potem jeszcze troche poobserwowałam zwyczaje panujące w moim nowym domu:)




... i zrobiłam się trochę zmęczona (zupełnie tak jak teraz zmęczyłam się pisaniem do was:))...



Dobranoc:)

sobota, 8 maja 2010

Anioł, nie Bestia:)

Co za dzień...Jak to możliwe, żeby w maju lało prawie bez przerwy i było.... 6 stopni??? No jak????
No, toż to skandal jest jakiś, nieprawdaż? Toteż, parafrazując słowa pewnej piosenki:
..."by poczuć, że coś na lepsze się zmienia,
by zasiać w sobie trochę nadziei"...
wygrałam sobie ZIELONĄ ZAKŁADKĘ w candy u Bestyjeczki.

W zestaw candy wchodziła oprócz zielonej zakładki, również książka, coby zakładkę można było wykorzystać oraz wykonany przez Bestyjeczkę maszkaron, który już w momencie ogłoszenia candy, kiedy jeszcze nie miałam ZIELONEGO pojęcia, że będzie mój, został przeze mnie nazwany Bestią:)
No i przyszła przesyłeczka:) Z radością rozdzieram na strzępy kopertę i.... ZONK! Hihihihi... Bestyjeczka postanowiła dać mi lekcję pokory:) i nauczyć mnie, że cierpliwość jest cnotą - po rozdarciu koperty moim oczom ukazał się taki widok:


No i z dalszego natychmiastowego rozdzierania na strzępy nici, no bo jakże ja bym mogła taką śliczną paczuszkę  tak ot potargać. Obfotografować najpierw taką śliczność trzeba:) A jak już to zrobiłam to powolutku i delikatnie supełek rozwiązałam i rozpakowałam pakuneczek:)


Pierwsze zaskoczenie to serwetki:) których nie było w umowie. Pomyślałam, że Bestyjeczka wysłała mi je, żebym miała czym pyszczek po jedzeniu wytrzeć, hehehe:):) Ale natychmiast mnie olśniło (ot, jakieś dwie osamotnione szare komórki musiały się widać zderzyć) i zaskoczyłam, że przecież to są serwetki, cobym mogła dekupażu spróbować:)
A tu zakładka, główny przedmiot candy:


Cudo nie? W tym miejscu muszę koniecznie złożyć podziękowania i pokłony synowi Bestyjeczki - Aleksowi, który pomagał swojej Mamie w robieniu chwostów, między innymi właśnie do tej zakładki. Aleks - świetna robota!!! Dziękuję Ci bardzo:)
Poniżej fotka mojej (!!!) Bestii, która teraz pełni rolę amuletu i odpędza złe sny:)


I jeszcze jedna rzecz, której nie było w umowie. Dodatowy chwościk, oczywiście w ZIELONYM kolorze:)


No takie cuda do mnie trafiły, że aż mi mowę odebrało. Bestyjeczko kochana, nawet nie wiesz jaką mi radochę sprawiłaś. Dziękuję Ci za wszystko, za wszystkie rady, pomysły i projekty kuchni, którymi się ze mną dzieliłaś i dzielisz. Cieszę się bardzo, że znalazłam Cię w tym blogowym świecie:) Super babka jesteś i tyle!!! I w ogóle nie rozumiem dlaczego nazwałaś się Bestyjeczką... chyba tak z przekory, bo Anioł z Ciebie moja droga, a nie Bestia. I juz nic więcej nie powiem, żeby Ci się kochana, w głowie za bardzo nie przewróciło:):):)
A tu moje nowe skarby jeszcze raz, tym razem na wspólnej fotce:


A na zakończenie tego postu wszem wobec i każdemu z osobna wiadomym uczynić pragnę, że dzisiaj są imieniny mojego Taty. Dlatego też mojemu Tacie i wszystkim innym Stanisławom, życzę dużo zdrowia i radości, pogody ducha i spełnienia marzeń, słońca na każdy dzień i spokojnych snów:)
A wszystkim pozostałym życzę po prostu miłego dnia:)



PS. Aby wyjaśnić wszelkie niedopowiedzenia i spekulacje... mój Tata nie ubiera sie tak na co dzień:) Ta fotka została pstryknięta przez moją Mamę, w magazynie teatralnym, podczas wybierania kostiumu do roli muszkietera, w pewnym charytatywnym przedstawieniu. Tak, tak, mój Tata na tak zwane "stare lata" do "szoł-biznesu" się załapał. Napiszę może kiedyś o przygodzie mojego Taty z tymże "szoł-biznesem":)

czwartek, 6 maja 2010

Fotka numer dziesięć razy dwa:)

Zostałam zaproszona do zabawy w "zdjęcie numer 10". I to dwa razy:) Pierwszy raz wczoraj przez Bestyjeczkę, drugi raz natomiast dzisiaj przez Elisse. Zabawa - jak pewnie już wszyscy wiedzą - polega na odszukaniu w przepastnych zbiorach swojego komutera 10-go zdjęcia, umieszczeniu go na swoim blogu i opisaniu jego historii. Niby łatwe... a jednak w moim przypadku karkołomne:)
Czy ktoś ma jeszcze w dzisiejszych czasach jeden komputer w domu? My nie. A do tego wszystkiego na każdym zrobiona partycja dysku, każdy z dysków podzielony na folderki z fotografiami, folderki z fotografiami na podfolderki z fotografiami.... i tak dalej:) No i jak ja mam nawet zacząć szukanie zdjecia numer 10?
Trudno się mówi i trzeba próbować. Jako, że zostałam zaproszona przez dwie osoby to postanowiłam zamieścić dwa zdjęcia z mojego kompa. Jedno z jednego dysku, drugie z drugiego:)
Oto pierwsze zdjęcie numer dziesięć dla Bestyjeczki:


Zdjęcie przedstawia mnie w lipcu 2003 roku. Byłam wtedy piękna i młoda:) Przyjechałam wówczas z pierwszą wizytą do vonZeala. Fotka jest zrobiona na plaży w Paignton - wówczas nie wiedziałam jeszcze, że w tym właśnie miasteczku przyjdzie mi już niewiele więcej niż rok później mieszkać przez 5 kolejnych lat:)

I druga fotka numer dziesięć w związku z zaproszeniem od Elisse:)


To zdjęcie zrobiłam ja (jak widać, mnie nie widać, hehehe) w październiku 2008 roku, podczas mojej ostatniej wizyty w naszym pięknym kraju (to straszne jak ten czas leci!!!). Tylko, że zdjęcie jest zrobione w Czeskim Cieszynie. Na zdjęciu moja Mama, mój Tata, starszy przedstawiciel młodego pokolenia oraz moja Chrzestna Maja:) Pogoda... hmmm... zupełnie jak u mnie dzisiaj:)
Pozapraszajcie mnie do tej zabawy jeszcze pare razy, to może uda mi się pokazać wszystkie moje zdjęcia numer 10, hehehehe:) A tymczasem ja zapraszam Ivcię, Penelopę, Emocję, Patrycję z LovelyHome i Ma.Ol.Su.

Buziaczki dla wszystkich i pozdrowienia z deszczowego Dartmoor:)

środa, 5 maja 2010

Wczoraj... i nowy (?) nabytek

Majowy, długi weekend nie rozpieścił nas specjalnie pogodą. Przez pierwsze dwa dni było naprawdę brzydko, a w poniedziałek, co prawda już nie padało, ale było tak zimno, że aż Dyźka było mi żal z domu wyganiać:) No ale ja jestem zmarzluch okropny jak widać, bo Dionizy jakoś specjalnie nie protestował:):)
Wczoraj z kolei życie napisało scenariusz absolutnie typowy: młode pokolenie idzie do szkoły, a zatem pogoda może być super! No i była:) Tym samym korzystając z ładnego i wolnego ranka zarządziliśmy spacer dla starszego pokolenia i... psa. Spacer był dłuuuuugi i w nieco innym kierunku... zwykle bowiem, kiedy zabieram Dyzia na spacerek, po wyjściu przed dom skręcam w prawo; tym razem poszliśmy na lewo:)





Widoki, choć nieco za mgłą, były cudne...

 




I pomyśleć, że taki bezmiar widoków mamy tuż za progiem...

Korzystając o oferty wielkiego interenetowego sklepu na... E :) poczyniłam zakup mebla do kuchni. Pisałam już wcześniej, że nasz okrągły stół niestety do naszej obecnej kuchni jest za duży i mimo, że bardzo go lubię, niestety muszę zacząć rozglądać się za czymś nieco mniejszym gabarytowo, ale wciąż z możliwością powiększenia, czyli mówiąc po ludzku z rozkładanym blatem. I znalazłam. 




Jak widac stół nie jest w stanie idealnym, ale ma za to idealne rozmiary, no i... jest rozkładany:) Wymaga przede wszystkim porządnego czyszczenia. Dodatkowo, będę musiała "zaopiekować się" blatem, i tu mam prośbę do wszystkich, którzy na temat odnawiania blatów mają pojęcie. Proszę o rady!!! Wszelkie!!!! Z tego co wiem, to oczywiście najpierw taki blacik trzeba zeszlifować, tak? A potem co? Bejcować? A jak bejcować to jak dobrać kolor? Mieszać jakoś? I jak nakładać bejcę? A potem co? Wosk, czy lakier?????
Ja wiem, że matołek ze mnie jest straszny, ale jak ktoś by chciał się ze mną swoją wiedzą i doświadczeniem w dziedzinie opieki nad blatami podzielić , to ja będę baaaaaardzo wdzięczna:):):) (tutaj uśmiecham się słodko i mrugam ślepiami, hehehe).

A na zakończenie dla wszystkich wielbicieli mojego futra, Dyziek w wersji ScoobyDoo:) Uwaga, proszę przygotować się psychicznie....


Raz....



Dwa....


i.....



Trzy: