czwartek, 27 lutego 2014

Tłuste szaleństwo / Crazy for feeling so.... fat ;)

No i jak ja mam myśleć o zrzucaniu zbędnych kilogramów, jak mnie tu tradycja tłustoczwartkowa prześladuje?? E tam... zacznę jutro ;) Tradycja - rzecz święta, a jak do tego jeszcze tradycja owa jest smaczna, to... no, nie można odmówić:)
 
* * *
 
Today is one of those days, when you have to stop dieting. Seriously... I mean Fat Thursday happens only once in the whole year! Cultivating tradition is very important in any case, but when tradition is also tasty  - well, then you simply must oblige !!! Diet can wait till tomorrow ;)



Zatem dzisiaj z samego rano należało udać się do pewnego sklepu od czteroliterowej nazwie, z których pierwsza to L i - cóż za zbieg okoliczności - ostatnia również L! Bo od czasu jak nam w owym sklepie dobudowali piekarnię, tam właśnie można kupić najlepsze pączusie... takie nasze, polskie, prawdziwe, z marmolada i cukrem pudrem... no prawie jak w domu!
 
* * *
 
Therefore this morning, a little trip has been organised. A trip to a shop whose name consists of four letters, starting with L and finishing - amazingly enough!! - with an L too! Because this particular shop is the only place when we can buy THE BEST DOUGHNUTS! So real, so tasty, so... Polish:) With yummy marmolade and icing sugar on the top. Almost like at "mum's home". 



A do pączusiów herbatka z cytrynką (ewentualnie kawusia, jak ktoś preferuje) i towarzystwo różowych tulipanów (też w powyższego sklepu na L)...
 
* * *
 
The heavenly doughnuts are accompanied by an equally heavenly cup of tea with a slice of lemon or milk (English way) or a cup of coffee if anybody would ratherr, and a totally amazing bunch of pink tulips... guess from where? Exactly, from the very same shop, starting with L:)



Smacznego!

* * *

Enjoy:)



sobota, 15 lutego 2014

Na przekór...

.... tak na przekór zupełnie, vonZeal wrócił dziś z zakupów niewielkich z bukietem róż.


a na dokładkę serce truskawkowe mi w prezencie po-Walentynkowym wręczył...


Bo kto powiedział, że Walentynki trzeba obchodzić w Walentynki?
 
 
A wracając do mojej przydługiej jakby nie było nieobecności, chciałam powiedzieć, że zastanawiałam się jak wrócić, co napisać i jak się wytłumaczyć. I ostatecznie doszłam do wniosku, że nie będę się tłumaczyć, tylko po prostu zacznę dalej pisać tak jakbym była tu cały czas.
 
I tylko jedną zaległością dzisiaj się podzielę. Otóż zaległość ta to nowy domownik. Uważni odbiorcy kołysanki z poprzedniego posta być może zauważyli, że mój najukochańszy misiowy Dionizy nie chrapał w niej bynajmniej sam. Bo Dyzio koleżankę czworonożną ma teraz :) Panie i Panowie, pozwólcie, że  przedstawię: Luna la'Lique:
 
 
Mam nadzieję, ze wkrótce pogoda nad Moorlandową Chałupką się co nieco wyklaruje, bo póki co to u nas apokaliptyczne wiatry, a właściwie huragany i podtopy. Leje bez przerwy, grad wali, psy z domu wyjść nie chcą, kot śpi na parapecie cały Boży dzień (i noc) i wybiega z domu tylko na szybkie siku.... w ogóle szkoda gadać - koniec świata!!! Na szczęście my mieszkamy na górce, więc do nas woda jeszcze nie dociera, ale pewnie doskonale wiecie, że nie jest wesoło. A pogoda musi się co nieco poprawić, bo planuję zrobić Lunie la'Lique sesję fotograficzną w plenerze ;)
Tymczasem jednak, macham do was zza Dyzia:)
 
 
 

czwartek, 13 lutego 2014

Dobranoc.... psy na noc

Nie wiem co powiedzieć... Nie było mnie tu sto lat... to póki co powiem tylko:
 
Dobranoc - psy na noc.... spokojnych snów