wtorek, 20 kwietnia 2010

NATURAlnie, że wiosennie...

I naprawdę nie dzieje się nic...
Nie mam nastroju, ochoty, natchnienia na robienie czegokolwiek... Po prostu:
 "ału szalalala, mam dwie lewe ręce,
ału szalalala, nie mam pieniędzy,
ału szalalala, i nie mam ochoty,
ału szalalala, wziąć się do roboty"

Hehehe, to "ału" to nawet zabawnie wygląda :):):) No ale tak na poważnie, to faktycznie, moi mili, nastroje moje obecne z jakichś kompletnie nieodgadnionych przeze mnie przyczyn jakoś wykluczają chęci na cokolwiek. Ech, nostalgia, ot co... A wiosna taka ładna za oknem...







Gościa dzisiaj mieliśmy. Nie wiem skąd się wziął... Tak sobie skądś przypełzł, padalec jeden...



...a potem odpełzł...

A na zakończenie, żeby nie było, że tylko ja jestem jakaś niewydarzona ostatnio i nic mi się nie chce... No, chyba że spać:) Inni też tak mają. O proszę:


Pozdrawiam wszystkich cieplutko i z uśmiechem:)

piątek, 16 kwietnia 2010

1 + 1 = krawiec, brat zakonny, artysta

... ponieważ w dalszym ciągu jestem nieco rozbita z powodu wydarzeń sobotnich, i natchnienia na tworzenie postów w swoim własnym stylu nie mam, a i na moje błaznowanie blogowe ochoty nie bardzo, postanowiłam dzisiaj dać upust moim myślom nostalgiczno-melancholijnym i przybliżyć postać mojego Dziadka. W tym celu skorzystam ze słów ks. Eugeniusza Burzyka, autora słowa wstępnego do folderu wydanego przy okazji wystawy jubileuszowej na 85 urodziny Dziadka w 1997 roku. Mam nadzieję, że ksiądz nie pogniewa się za niniejsze...


"... 'Nie zrozumiecie sztuki, póki nie zrozumiecie, że w sztuce 1 + 1 może dać każdą liczbę, z wyjątkiem 2' - powiedział niegdyś Pablo Picasso. Prawdziwość tego stwierdzenia odzwierciedla życie Jana Grabowskiego, dalekie od matematycznej poprawności, przynoszące często rozwiązania, które zaskakiwały samego zainteresowanego.
Próby artystyczne podjął już jako kilkuletni chłopiec. Wprawdzie pierwszym jego dziełem rzeźbiarskim były szachy, gra jak najbardziej logiczna, jednak ogromna ilość glinianych figurek, które Jan tworzył z dużą łatwością zapowiadała, że czeka go przyszłość pełna raczej artystycznego rozwichrzenia, niż logicznego uporządkowania. Kiedy rodzina i znajomi myśleli, że zostanie artystą, Jan po ukończeniu szkoły podstawowej rozpoczął naukę krawiectwa. Ku zaskoczeniu wszystkich po kilku latach postanowił zostać bratem zakonnym w Towarzystwie Chrystusowym.



(to jedno z moich ulubionych zdjęć Dziadka... Czyż nie wygląda tu jak Daniel Craig, odtwórca Bonda? Przystojny mężczyzna ten mój Dziadek!)

Nie zrezygnował jednak z krawieckich umiejętności: jako brat zakonny w Seminarium Zagranicznym w Potulicach szył sutanny i 'wszystko co potrzebne do sprawowania liturgii'. 29 września miał złożyć śluby zakonne, by następnie wyjechać na misje do Indochin. 1 września wybuchła II wojna światowa i seminarium rozwiązano.

(to szczególnie ważne zdjęcie dla naszej rodziny. Dziadek stoi pierwszy z lewej, w środku Ojciec Kolbe.
Niepokalanów 1936.)

W pierwszym dniu wojny znalazł się w Szpitalu Kawalerów Maltańskich w Warszawie, gdzie pracował jako sanitariusz. 28 października wrócił do domu. Tak zakończyła się jego droga zakonna, jednak nie oznaczało to wcale rezygnacji z podtrzymywania osobistej więzi z Chrystusem. Symbolicznie potwierdza ją pewne okupacyjne zdarzenie. Spotkany przypadkowo w czasie spaceru malarz Józef Chlebus z Wadowic zaproponował Janowi, aby pozował mu do obrazu Chrystusa. Zgoda przyniosła Janowi Grabowskiemu jednocześnie możliwość pierwszego kontaktu ze sztuką malarską oraz zagrożenie dla jego życia. Chlebusa wkrótce aresztowali Niemcy za nielegalne słuchanie radia, a gestapo zainteresowało się Grabowskim, którego adres znalazło u malarza. Od obozu wybronił go sekretarz Gminy Michalski, dla którego... szył ubrania.


Bodaj jedynym przypadkiem w życiu Jana Grabowskiego, kiedy 1 + 1 na pewno równa się 2 jest małżeństwo, mimo iż zawarte w sposób daleki od matematycznej poprawności. 'Chodzilismy ze sobą rok, ale moi rodzice nie byli z tego zadowoleni i zabraniali mi - wspomina żona Emilia. - Mówili, że stary, że to i tamto, i właśnie na złość im wyszłam za niego, i dobrze zrobiłam dla siebie. W środę mąż mi się oświadczył, w czwarek powiedzieliśmy rodzicom, w piątek daliśmy na zapowiedzi, w sobotę ojciec poszedł do dziekana podpisać zezwolenie na ślub, bo byłam niepełnoletnia, w niedzielę odczytano zapowiedzi, a ślub odbył się we wtorek rano o wpół do siódmej. Mąż poprosił szwagra i kolegę, żeby poszli z nami na spacer. Oni szli za świadków, a nawet nie wiedzieli gdzie idą. Dopiero kiedy przyszliśmy na plebanię, to dowiedzieli się, że będzie ślub. Wszyscy byli zszokowani. Tak jak my, to chyba nikt się nigdy nie żenił. To było wspaniałe.



Przeżyliśmy szczęśliwie 56 lat i nigdy nie mieliśmy cichych dni. Ani razu.'




W tym czasie mistrz krawiecki Jan Grabowski szył prawie wszystko, m.in. suknie, garnitury i sutanny. 'Wszyscy podziwiali moją suknię ślubną uszytą przez ojca' - mówi córka Lucyna. 'Obecny biskup łomżyński Stanisław Stefanek, jeszcze jako przełożony Chrystusowców, przez 25 lat chodził w uszytej przeze mnie sutannie' - wspomina sam artysta. 'Mąż uszył mi do ślubu piękny popielaty kostium w niebieskie paseczki' - opowiada żona Emilia.
Po pewnym czasie daje znać o sobie pasja artystyczna, która burzy dotychczasowy porządek. Grabowski rozpoczyna naukę w Szkole Malarstwa, Rzeźby i Grafiki na Zamku Sułkowskich w Bielsku-Białej, gdzie - jak sam podkreśla - nauczył się dobrej rzeźby. Szkołę kończy z wyróżnieniem i w wieku 36 lat zdaje na Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie. 'Po co Pan się wybiera na Akademię mając taki piękny zawód?' - powiedział w czasie egzaminu profesor Eugeniusz Eigisch, gdy dowiedział się, że Grabowski jest krawcem. Odradzali mu wszyscy, również brat Stanisław, który był kapłanem w Towarzystwie Chrystusowym. Na studia do Krakowa zabrał maszynę krawiecką, by po wykładach 'kończyć robotę'. W tym czasie w zakładzie w Bielsku pracował jako czeladnik. Czas wakacyjnych pobytów u brata, wychowawcy w seminarium, wykorzystywał szyjąc zamówione przez kleryków sutanny.
Rok później za namową męża, studia podejmuje również żona Emilia, kształcąca się w Krakowie na położnictwie. W tym czasie Grabowscy mieli już trójkę dzieci. Emilia Grabowska tak opowiada o swoim wyjeździe na studia: 'Dzieci płacząc trzymały mnie za ręce i nogi. Mąż spakował mnie, zaprowadził na stację i wsadził do pociągu. Płakałam przez całą drogę, do samego Krakowa, myśląc o dzieciach, którymi zajęli się rodzice. Było ciężko!'. Później przez 30 lat pracowała jako położna w szpitalu w Białej, gdzie odebrała 7 tysięcy porodów.


(ten słodki młody człowiek w rajstopach to mój tata:)

'Sztuka na tym właśnie polega, że nie pisze się tego co sie ma do powiedzenia, tylko coś zgoła nieprzewidzianego' - napisał w 'Dziennikach' Witold Gombrowicz. Brak matematycznego uporządkowania stał się również doświadczeniem Jana Grabowskiego - malarza, który tak opowiada o zakończeniu pewnego urlopu w Zakopanem: 'Była dziewiąta rano i cztery godziny do wyjazdu. Tymczasem okazało się, że źle rozplanowałem pracę - trzy płótna zostały, a nie chciałem wracać do domu z pustymi. Poszedłem w plener i w ciągu trzech godzin namalowałem trzy obrazy. Najlepsze zresztą podczas wakacji'.



 

W 'prywatnym muzeum Grabowskich' w Bielsku Białej przy ul. 11 Listopada 80, w trzypokojowym mieszkaniu i w pracowni na strychu, znajduje się kilkaset obrazów i kilkadziesiąt rzeźb. Wśród dzieł, które oglądam już kolejny raz zdecydowanie przeważają obrazy i rzeźby o tematyce religijnej i rodzinnej, są również pejzaże, portrety i dyskretne akty.
'To jest śmierć mojego ojca' - wskazuje na jeden z obrazów - 'miałem wtedy 12 lat. A to nasza matka, która wraz z nami modli sie przy jego łóżku. Pracował w lesie jako drwal. Przywaliło go. 20 chłopów podnosiło drzewo folgami. Przyniesli go do domu nieprzytomnego.' Artysta pokazuje również dużą, odlaną w brązie figurę Chrystusa Zmartwychwstałego, która  przeznaczona jest na grób jego i żony. 'Mówią, że ukradną, bo dzisiaj kradną nawet na cmentarzu' - stwierdza ze smutkiem. Podobna figura stanie na grobie brata Jana Grabowskiego - Stanisława, który był księdzem. 'Zmarł dwa lata temu, w dniu swoich urodzin. Miał 85 lat. Dzwoniłem do niego, chciałem mu złożyć życzenia, a ksiądz, który odebrał telefon mówi, że właśnie szuka adresu do rodziny, bo o piątej rano brat zmarł - wspomina Grabowski. - Pojadę i zawiozę na jego grób figurę Chrystusa. Jednak najpierw zadzwonię, czy chcą, bo to duża figura, ma 75 centymetrów wysokości'.
W czasie pielgrzymki Ojca Świętego Jana Pawła II do diecezji bielsko-żywieckiej Papież otrzymał figurę z brązu autorstwa Jana Grabowskiego przedstawiającą męczeństwo św. Jana Sarkandra, kanonizowanego dzień wcześniej w Ołomuńcu. 'Nie pozwolili wręczyć osobiście, bo za ciężka, 18 kilogramów' - mówi artysta.
W 1977 roku, dzień przed wernisażem, w pracowni na strychu wybuchł pożar. Spłonęło około 400 obrazów, papiery mistrza krawieckiego, ciemnia fotograficzna i różnego rodzaju pamiątki. 'Wysoka temperatura podniosła wartość tych obrazów, które ocalały' - żartuje.
Na pytanie, który ze swoich obrazów ceni najbardziej, odpowiada trochę przewrotnie: 'Kilka obrazów odkupiłem z powrotem. Kiedyś wchodze do sklepu i widzę mój obraz, który zapewne ktoś dostał za darmo. Odkupiłem go za 6 milionów, przyniosłem zadowolony do domu, a żona mówi: 'Po co kupowałeś swój obraz? Przecież mogłeś namalować sobie taki sam!'. 'Człowiek - odpowiedziałem - powinien mieć dla siebie parę dobrych obrazów'.
Być może właśnie brakowi przywiązania do matematycznego porządku Jan Grabowski zawdzięcza dziś fakt, że wśród jego obrazów nie brak bardzo dobrych, takich, które wielu ludzi, również piszący te słowa, pragnie mieć u siebie."

Ks. Eugeniusz Burzyk



Dziadek zmarł 11 czerwca 1998 roku. Babcia do końca nie potrafiła się z tym pogodzić. Zmarła 10 maja 2002 roku. 'Prywatne muzeum Grabowskich' niestety już nie istnieje. Nie sposób było je utrzymać.Obrazy, rzeźby rozeszły się po rodzinie i bliskich znajomych.
Być może jeszcze kiedyś uda się stworzyć galerię Dziadka...
Być może napiszę jeszcze kiedyś o Dziadku....

PS. Wszystkie zamieszczone w tym poście zdjęcia pochodzą z archiwum rodzinnego.

sobota, 10 kwietnia 2010

...

..."Życie, choć piękne, tak kruche jest,
Wystarczy jedna chwila by zgasić je"...

wtorek, 6 kwietnia 2010

Komu bije dzwon?....

Święta, święta i... po świętach. Ale nie o tym dzisiaj chciałam. Dzisiaj mianowicie chciałam się chwalić! Tak, tak, moi mili, bo ja nie tylko leniem ogromnym, śpiochem paskudnym i samolubem okropnym z kolosalną tendencją do wyjątkowego samouwielbienia jestem! Ja do tego wszystkiego jestem jeszcze PRZEOKROPNĄ CHWALIPIĘTĄ!!! I wiecie co? Dobrze mi z tym, hehehe. Taka wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju się czuję:) No bo przecież chyba nie może być więcej osób na tym ziemskim padole, które by były aż tak zepsute do szpiku kości i pełne wad jak ja!!!! No widzicie? Samolub i chwalipięta:):):)
Ale o czym to ja....? Ach tak. Nie tak dawno temu szczęście sie do mnie podwójnie uśmiechnęło:) Raz, kiedy wygrałam (jako jedna z dwóch osób) koleżeńskie candy u Alexy. Troszkę sobie w tym przypadku na to szczęście zapracowałam komentarzami u Alusi, bo ja coś tam u niej zawsze muszę skrobnąć - lubię i ją, i jej bloga, toteż taka praca to sama przyjemność:) Ale i szczęście było, bo oprócz mnie były jeszcze dwie kobietki z taką samą ilością komentarzy co ja, no i Alutek nasz losować musiał... I padło na mnie:) Pierwszy raz wówczas coś wygrałam:) Kilka dni później szczęście uśmiechnęło się po raz drugi... wygrałam candy u Margott:) No to pomyśłałam sobie, że jak takie szczęście mam to może i w Totka sobie zagram... i zagrałam i..... nic nie wygrałam:( Ale uświadomiłam sobie właśnie, że nie tylko jestem leń, śpioch, samolub z tendencją i chwalipięta, ale jeszcze do tego wszystkiego zachłanna baba jestem, hehehehehe!!!!!
Ale do rzeczy.... W Wielką Sobotę dotarła do mnie przesyłeczka od Małgosi. Pospiesznie rozerwałam kopertę na strzępy i oczom moim ukazał się ON:


Cudeńko jest to zaiste wyjątkowe. Zdjęcia niestety robione są moim kompakcikiem i to jeszcze z lampą błyskową, toteż urody dzwonka nie oddają. Ale pokazać go chcę, a i talent Małgosi pod niebiosa powychwalać trochę też muszę:) Dzwonek piękny jest i basta! Dziękuję Ci Małgoś bardzo:)

Powiesiłam sobie ów dzwonek na łoża wezgłowiu, coby codzinnie rankiem dzwonić na vonZeala, aby śniadanie swojej królewnie do łóżeczka przyniósł, hehehehehe..... Taka jestem zepsuta do szpiku kości i wad pełna!!!!:) Ale wiecie co jest w tym wszystkim najfajniejsze? Że on rzeczywiście całkiem często mi śniadanko do łóżka przynosi! Taki kochany mój vonZeal jest!
A poniżej jeszcze dwie fotki dzwoneczka, tym razem razem z Mają, czyli Panią Misiową, która koniecznie do zdjęcia chciała zapozować:)




I to by było dzisiaj na tyle.
A tak już całkiem na koniec, chciałam wszystkim bardzo bardzo podziękować za życzenia świąteczne pod poprzednim postem. Było mi niezwykle miło:)

piątek, 2 kwietnia 2010

Alleluja


Zwycięzca śmierci, piekła i szatana,
Wychodzi z grobu dnia trzeciego z rana
Naród niewierny trwoży się, przestrasza
Na cud Jonasza. Alleluja!


Ziemia się trzęsie, straż się grobu miesza,
Anioł zstępuje, niewiasty pociesza:
"Patrzcie, tak mówi, grób ten próżny został,
Pan z martwych powstał." Alleluja!



Wszystkim moim blogowym koleżankom i kolegom chciałabym w tym miejscu złożyć życzenia zdrowych, radosnych, ale przede wszystkim spokojnych Świąt Wielkiej Nocy...
Smacznego jajka w rodzinnej atmosferze...
I wesołego Śmigusa Dyngusa :)


* * *
Zdjęcie 1. "Św.Piotr i Jan biegnący do Grobu Pańskiego" - Eugene Burnand
Zdjęcie 2. "Niewiasty u Grobu Pańskiego" - Annibale Carracci 
Zdjęcie 3. "Chrystus Zmartwychwstały" - Bergognone