niedziela, 19 grudnia 2010

Let it Snow! Let it Snow! Let it Snoooooooooow!:)


Moje drogie blogowe koleżanki:) W pierwszych słowach niniejszego posta, hehehe, że tak oficjalnie zacznę, chciałam Wam podziękować baaaardzo za Waszą szczodrość:) Uprzejmie bowiem donoszę, że ciężarówki wypełnione śniegiem z wielu zakątków naszego pieknego nadwiślańskiego kraju, jak i kilka ciężarówek śniegowych od przedstawicielek obczyzny, dojechały na miejsce, po czym wyładowały swój drogocenny biały ładunek nad Moorlandową Krainą. Jest zatem szansa, że moje marzenie pod tytułem "White Christmas" się spełni. Szansa, bo z pogodą - jak wiadomo -nigdy nic nie wiadomo.... Póki co jednak jest BIAŁO, i.... jest pięknie:)





Jest nie tylko pieknie... jest też dośc wesoło:)




Co prawda nie zawsze jest tak wesoło:) Śniegowy puszek powoduje bowiem pewne sytuacje, które skutkują zmianą planów, niestety... I tu następuje po drugie. Otóż moi mili, utwór muzyczny, który pojawił się na poczatku posta mojego dzisiejszego, w zamierzeniu miał być utworem o tym samym tytule, tych samych słowach i tej samej melodii, tyle że w wykonaniu niejakiego Moor Harmony - chóru, w którym mam przyjemność się udzielać:) Ale niestety - kiszka nastąpiła wielka, ponieważ koncert świąteczny zaplanowany na wczoraj został odwołany na skutek śniegowych zawirowań:) Dzisiejszy koncert też się nie odbędzie... no cóż, szkoda:)
Nie mniej jednak spieszę donieść, że najbardziej lokalna część naszego chóru zdecydowała zgromadzić się w naszym osobistym wiejskim pubie:) w celu wykonania kolęd i innych piosenek świątecznych w hmmm... mocno okrojonym składzie... I wiecie co, nawet bym to całe "Let It Snow!!!!" wykonane w mocno okrojonym składzie zamieściła, tylko.... vonZealowi sie bateria w telefonie wyczerpała, hehehe, i nie mógł nagrać:) Chyba Opatrzność nad nami czuwała, hehehehe:) I nad Wami chyba też:):):) Wersja "nie-nasza" tym samym musiała pojawić się na początku:)
A tutaj taki mały dowodzik na to że nieoficjalny koncert pubowy, faktycznie miał miejsce:)


A...... i jeszcze jedno. Prywata, znaczy się będzie teraz, bo mój Tata ma jutro urodziny. To ja tak krótko, ale treściwie:

Wszystkiego najlepszego Tato i duuużo, duuużo zdrowia:)




wtorek, 14 grudnia 2010

Ja dla pana czasu nie mam....

skąd bym miała brać ten czas, co tak pędzi i tak trudno go okiełznać....
No nie mam, kurzy zadek, i nic na to nie poradzę. Zdolności organizacyjne mam takie, że jak przychodzi czas, żeby się do świąt zacząć przygotować, dekoracje piękne robić, cztery kąty sprzątać i inne takie, to mnie się akurat zachciewa chałupę do góry nogami przestawiać. Taka już ze mnie przekorna baba, co to jak wszyscy A, to ja B muszze palnąć:) No więc nie mam własnoręcznych dekoracji swiątecznych (chociaż może to i lepiej, hehehe), nie mam porządku świątecznego, okien umytych, mam za to bajzel co się zowie. Zdjęć bajzlu wynikającego z przewrócenia chałpy do góry nogami narazie przynajmniej zamieszczać nie będę, bo nie chcę przed świetami obrażać Waszych uczuć estetycznych, hehehehehe - się posprząta, się zamieści):):) Z tym, że ja oczywiście nie mam czasu, żeby się z tym bajzlem uporać.... Matko, jakieś zdolności magiczne  by mi się przydały... albo chociaż jakieś pomocne łapki... krasnoludki może albo jakiś pracowity Kopciuszek:) Bo obawiam się, że sama nie zdąrzę do świąt chociażbym nie wiem co robiła, hehehe:) No bo nie mam czasu za dużo, bo.... wokalnie się intensywnie udzielam:) Bo trzeba Wam wiedzieć, moi mili, że oprócz robienia wszystkiego na opak, wokalne udzielanie się dla ogółu, bądź ewentualnie udzielanie się tylko dla siebie (na przykład pod prysznicem, hehe) jest jedną z moich pasji od wczesnego dzieciństwa. No a przed świętami zimowymi to wiadomo jak jest dla takich oszołomów i maniaków pieśni chóralnej, jak ja:) Tu koncercik, tam jakieś kameralne śpiewanko... Kolędy są teraz bądź co bądź na topie:)  No i tak się koncertuję ostatnio, więc.... "ja dla pana czasu nie mam":)


Dobrze, że chociaż vonZeal do spółki z młodym pokoleniem choć trochę w głowie poukładane mają i w trakcie moich wojaży co nieco o atmosferę świateczną zadbają:)


Jest więc choinka (wolałabym żywą, ale dobrze, że jednak ubrali, bo gdyby na mnie mieli czekać to choinke po Nowym Roku pewnie byśmy podziwiali, hehehe), jest przystrojony kominek, są jakieś tam prezenty zakupione... nie wszystkie oczywiście, co to to nie:) vonZeal tak bowiem kombinował, że począwszy od września rozglądał się za upominkami, żeby teraz bólu głowy nie dostawać:) Ale ja oczywiście - jak zwykle - inne mam zdanie na każdy temat, i efekt jest taki, że.... głowa mnie boli okrutnie, bo dla vonZeala prezentu nie mam:) Cóż, zostało jeszcze hmmm... DZIESIĘĆ DNI???? Chyba czas podejść do tematu nieco bardziej poważnie:)


I tak sobie próbuję tłumaczyć, że święta ponoć powinno się przeżywać tak naprawdę w sercu:) Tylko, psia kostka, chyba łatwiej się sercu wczuć w rolę świąteczną, jeśli cała chałupa ładnie przystrojona (a nie że tylko kominek i choinka), posprzątana i pachnąca domowymi pierniczkami, nie?


Ale nie będę narzekać. Poszukam jutro prezentu dla vonZeala i.... pomaluję sobie na przykład ścianę:)

A na zakończenie pokażę jeszcze kilka fotek mrożących krew w żyłach:)





.... i może jeszcze takie:)


A swoją drogą ciekawe, czy Moorlandową Krainę przykryje w tym roku na święta biała pierzynka... Bo ja strasznie, ale to strasznie chcę takich prawdziwych, takich jak z dzieciństwa, BIAŁYCH ŚWIĄT!!!! :):):)




Hehehe, można i tak:) Pozdrawiam wesoło i przedświątecznie:)

czwartek, 2 grudnia 2010

Jak dobrze wstać skoro świt, czyli 5 powodów dla których lubię zimę:)

Jest taka piosenka J. Kofty pt. 'Radość o poranku". Zaczyna się ona od słów 'jak dobrze wstać skoro świt'. Ja tam za bardzo nie wiem, czy dobrze, czy niedobrze, bo o świcie to ja naturalnie przewracam się na drugi bok. Przynajmniej wiosną, latem i jesienią. Bo zimą..... to już jest zupełnie inna historia:) Patrzę Ci ja dzisiaj bladym świtem na moją elektroniczną pogodynkę, która oprócz temperatury wewnątrz, na zewnątrz, ciśnienia, pogody, godziny i daty, jeszcze wschody i zachody słońca i księżyca podaje (no, taka mądra bestia elektroniczna:)), i co widzę? Wschód słońca dzisiaj - godzina 7.51!!!! Słownie: siódma pięćdziesiąt jeden!!! Cudownie!!! Tylko zimą mogę z czystym sumieniem powiedzić, że jestem rannym ptaszkiem, bo wstaję (a przynajmniej budzę się) przed wschodem słońca. A skoro jestem takim rannym ptaszkiem, to znaczy, że pracowitym ptaszkiem też jestem... (hehehe, pobożne zyczenie). Ale przynajmniej w zimie wolno mi tak pomyśleć:) I to jest właśnie pierwszy powód, dla którego bardzo lubię zimę:)



Po drugie, lubię w śnieżne mroźne dzionki zapakować się szczelnie w ciepłe wdzianko i wyruszyć na spacer z Dionizym (jedyne czego w tym nie lubię to fakt, że zanim człowiek sie całkowicie zapakuje w to cieplutkie wdzianko i wyjdzie na mrozik, to zdąży się w ciepełku domowym spocić:):) Dyzio mój bardzo lubi  hasać w śniegu  jak młode źrebię, a ja bardzo lubię, kiedy Dyziowi ślepia się świecą z radości:) I za to też lubię zime:)





Po trzecie, lubię jak czasem w zimowy wieczór zadzwoni - tak jak przed chwilą - niespodziewany telefon z informacją typu: "Ze względu na trudne warunki pogodowe, dzisiejsze harce i podskoki z kijaszkami (zwanymi również przez deZeal bierkami) zostają odwołane". Ja bardzo lubię te nasze próby - zabawa jest to naprawdę fanstastyczna, a czas umyka w tempie błyskawicy, ale w dzień taki jak dzisiaj fajnie jest zostać w domu i mieć niezaplanowane "wolne", hehehe. Ot proszę, dwie dodatkowe godziny, które możemy wykorzystać wedle uznania;  możemy na przykład obejrzeć film, którego do tej pory oglądać jakoś nie było okazji, możemy zagłębić się w świat blogowy, możemy porobić na drutach, uszyć coś, nadrobić zaległości w prasowaniu:), możemy wreszcie  spędzić nadprogramowe dwie godziny na cerowaniu grubych zimowych sparpet:):):)


A po czwarte lubię wracać do domu w zimowe wieczory (no, dzisiaj akurat nie muszę wracać, bo nie musiałam wyjść:). Wejść z tej okrutnej zimnicy do ciepłego domu, zasiąść przed rozpalonym kominkiem i grzejąc zmarznięte stópki wdychać zapach palącego się drewna... Mmmmm, bosko:) Ale zaraz, zaraz, czegoś tu brakuje.... Hmmm, już wiem:) Wielkiego, ogromniastego wręcz kubka gorącej, słodkiej czekolady!!! Zimą wszak nie musimy aż tak uważać na ten dodatkowy centymert w biodrach, tę odrobinę nadprogramowego tłuszczyku ukryją przecież warstwy grubych zimowych ubrań, wełniane spodnie, wielgaśne swetry, zamotane poncza i szale. Mało tego, ten dodatkowy tłuszczyk sprawi, że będzie nam cieplej w zimowe dni, hehehe. A zatem można, ba, należy sobie pofolgować! I to jest właśnie moje "po piąte":) No powiedzcie sami, jak nie kochać zimy???


A Wy, drogie koleżanki? Podzielicie się swoimi pięcioma powodami dla których lubicie zimę? Będzie mi bardzo miło, jeśli podejmiecie pałeczkę i będę mogła na waszych blogach poczytać o waszej "zimowej piątce":) A pomyślcie jak miło będzie poczytać takie pochwalne posty kiedy zima naprawdę da sie nam we znaki:) 

środa, 24 listopada 2010

Tak bym chciała damą być...


Tak chciałabym, tak umiałabym, powiewną być niby dym
Królewną być, złote kwiatki rwać
I trenować nowe miny i przed lusterm stać.




Tak bym chciała damą być, ach damą być, ach damą być
I na wyspach bananowych dyrdymały śnić...
O ho ho ho ho ho ho ho ho ho ho ho!



Nie mam serca do czekania, do liczenia, do zbierania,
Nie, mnie nie zrozumie pan.


Nie mam głowy do posady, do parady, do ogłady
To zbyt opłakany stan.


Chcę swój szyk jak dama mieć, jak dama mieć, jak dama mieć,
I jak moja ciocia Jadzia z wrażliwości mdleć!
Nie mam serca dla sieroty, zgubionego Wajdeloty
Nie, mnie nie zrozumie pan!


To nie mój styl z musztardówki pić i z panem na wiarę żyć.
Wolałabym na stokrotkach spać
I trenować nowe miny i przed lustrem stać!


Tak bym chciała damą być, ach damą być, ach damą być
I na wyspach bananowych bananówke pić!
O ho ho ho ho!



 

Nie mam serca do pilności, do piękności, do świętości,
To zbyt wyszukany stan!
Nie mam serca do dyplomu, do poziomu, zbiórki złomu,
Nie, mnie nie zrozumie pan!


Damą być ach c'est si bon, ach c'est si bon, ach c'est si bon,
Tylko gdzie te, gdzie te damy, gdzie te damy są?


 




Z kochasiem gdzieś poszły w siną dal
Odfrunęly z królikami
A głupiemu żal...


Ach damą być.... Panna Pushkin zdecydowanie ma nowe marzenie, jako że z dziecięstwa wyrasta powoli... Kłopoty toaletowe, jakie nam fundowała jako młodziutka dziedziczka, minęły - odpukać - bezpowrotnie. Dziewczynka powróciła do swojej prywatnej toalety, w czym chyba pomogła zmiana żwirku na ładniej pachnący:):) Dior Dziedziczce nie odpowiadał, trzeba było zmienić na Channel, hehehehe.... Tym samym nie musimy już kategorycznie i bezwzględnie zamykać drzwi do łazienki w obawie przed ewentualnymi niespodziankami...
Panna Pushkin, moi mili, ma teraz nowe hobby... Panna Pushkin - jak na prawdziwą młodą, rozpieszczaną, rozkapryszoną i wielbioną przez tłumy damę - udaje się na codzinne, wielogodzinne wycieczki do... SPA:) Wychodzi stamtąd wypoczęta i jeszcze bardziej rozkapryszona :)
O co chodzi, ktoś zapyta? No o SPA.... Foot SPA:) Mam Ci ja bowiem maszynę specjalną do moczenia stópek zbolałych. Maszyna owa właśnie z angielska Foot Spa się zowie. Kiedy więc Panna Dziedziczka przypadkiem podpatrzyła (pewnie gdzieś w telewizorni), że prawdziwe damy na odnowę biologiczną do SPA się udają, zdecydowała maszynę mą do stópek zaanektować dla siebie. Jak narazie bezpowrotnie:(   

 


"Doprawdy, czyż to takie niezwykłe, że DAMA udaje się do SPA??? Naprawdę nie rozumiem zdziwienia, miauuuuuu....."


PS. Fotografie z sesji zdjęciowej Panny Dziedziczki - mój osobosty fotograf, czyli vonZeal:)
PSII. Jeśli pojawi się tu koleżanka Lambi, to ja ją bardzo proszę, coby się niezwłocznie ona ze mną skontaktowała na mojego maila! Powtarzam: NIEZWŁOCZNIE:)

sobota, 20 listopada 2010

Święty Klemens

Moi drodzy, zanim przystąpię do rozwiązania zagadki z poprzedniego posta, chciałabym Wam powiedzieć, że na 23 dzień listopada przypada dzień, w którym wspomina się Św. Klemensa. Święty ów w tradycji wyspiarskiej jest patronem kowali i z tej właśnie okazji w jednej z naszych sąsiednich wsi odbył się dzisiaj mały kowalski festyn:) Przestawiciele tej wymierającej profesji nie tylko prezentowali tam wykonane przez siebie przedmioty, ale również pozwalali obserwować się podczas pracy...



























Oczywiscie nie obyło się bez innych atrakcji. Dorośli mieli na przykład okazję skosztować grzanego wina, co spotkało się z pewnego rodzaju pomrukiem zadowolenia ze strony mojej, jak i vonZeala:) Pyszne grzane winko było zdecydowanie strzałem w dziesiątkę, jako że pogoda nie była specjalnie festynowa:) Było raczej zimno i mokro... Koniecznie muszę jednak zaznaczyć, że pogoda dzisiejsza nie odstaszyła tych uroczych i dzielnych Pań:

























I tutaj moi drodzy chciałabym zdradzić moją wielką tajemnicę z poprzedniego posta:) Otóż moi mili, deZeal NIE postanowiła nauczyć się kowalstwa i NIE przygotowała torby, aby nosić w niej młot i kowadło:) DeZeal natomiast postanowiła uszyć sobie torbę na wzór takich:)


Torba, a raczej wór, który Wam pokazałam jest torbą na pewnego rodzaju patyczki, pieszotliwie nazywane przeze mnie bierkami:) Choć może rozmiarem bierek nie przypominają:) A patyczki owe służą do tego:


























No bo jest tak, moi mili: naoglądałam się różnych takich Tańców z Gwiazdami (to będąc w Polsce), czy innych Strictly Come Dancing (to tutaj) i zachciało mi sie pląsy uprawiać. Jako że vonZeal stanowczo odmówił udziału w jakiegokolwiek rodzaju kursie tańca towarzyskiego, jak również jako że w naszej wsi dziwnym trafem nie ma sekcji tańca hip hopu, hehehe, decyzja podjęła się za mnie sama. Moi drodzy czytacze, uprzejmie Wam donoszę, że Wasza deZeal została członkinią damskiej grupy Morris Dancers!!!! O!!!! I jeszcze Wam powiem, że jestem z siebie bardzo dumna!!! A oto ja i Cogs & Wheels Ladies Morris Dancers:)


Ja wiem, że zagadka była wręcz nierozwiązywalna... Ale jedna z koleżanek była tak blisko, że postanowiłam ją nagrodzić. Propozycja koleżanki Bestyjeczki brzmiała: "specjalne kije do sztuk walki". No cóż, kije są zdecydowanie SPECJALNE i mimo, ze może nie do końca do uprawiania sztuk walki, tylko do tańca, to jednak - przynajmniej do czasu aż się z nimi zapoznam - w moich rękach jest to narzędzie dość niebiezpieczne (aj... już współczuję moim koleżankom i z góry przepraszam za poobijane kostki i obolałe paluszki:(:(:()  Bestyjeczko kochana, w wolnej chwili skrobnij mi na mailika swój adres, żebym mogła wysłać Ci niespodziankę (niespodzianka jest również dla mnie jeszcze niespodzianką, hehehe).

I na dzisiaj to by było na tyle... chyba że ktoś chciałby sobie zerknąć na nakręcony dzisiaj filmik:)