No właśnie: yyyyyyy...yyyyy...y... (choć to może nieelegancko i nieco mało intelektualnie). No bo co można powiedzieć po półrocznym (!!!!) niebycie w blogowym świecie???? Jak zgrabnie wskoczyć w rytm bezproblemowego i plynnego "blablablania" o wszystkim i o niczym, gdzie zacząć..????? Nie żeby wcześniej Byron jakiś ze mnie był, tudzież inny Sienkiewicz Henyrk, ale przez te ostatnie 6 miesięcy bez dziesięciu dni zardzewiałam literacko tak okrutnie, że z pewnością zajmie mi co najmniej kilka, o ile nie kilkanaście postów, zanim znowu będę sobą:) Tymczasem czuję się jak nie przymierzając.... BARAN.
Zanim jednak przejdę do czegokolwiek, chciałabym przeprosić wszystkich zaglądających, czytających, podbglądających, komentujących i wszystkich pozostałych za tak długie niebycie i totalną ignorancję z mojej strony oraz podziękować wszystkim, którzy wyrażali niepokój moją nieobecnością i pytali "co zacz". Dziękuje kochane, Wy wiecie o kim mówię:)
Tyle w części oficjalnej:) A teraz muszę wam napisać co się wydarzylo przez ostatnie pół roku. Otóż była wiosna, a po wiośnie przyszło lato. W kalendarzu. I to by było na tyle. Słonecznych dni w tym roku było tyle co kot napłakał, generalnie nad Moorlandową Krainą gościły czarne gradowe chmury:) Żeby nie byc gołosłowną powiem tylko tyle: w ciągu ostatnich 6 miesięcy udalo nam sie grilować dwa razy: raz w naszym własnym ogrodzie w marcu!!!, a drugi raz w czerwcu na naszym corocznych chóralnym grillu. Super nie? Ponadto, po raz pierwszy w piętnastoletniej historii mojego zespołu tanecznego, konieczne okazało sie odwołanie dwóch występów, ze względu na ulewne deszcze i porywiste wichury... Ach, jakie cudowne lato w tym roku mieliśmy, hahahaha:)
Było kilka uroczych, slonecznych i całkiem ciepłych letnich dni. Może tak z dziesięć... no najwyżej jakieś dwa tygodnie do kupy. Ale najwięcej było takich dni jak poniżej (należy zwrócić uwagę na krechy na tejże fotografii. Wiecie co to jest??? DESZCZ!!!!!):
Czyli tak: ja pląsam a karawana publiczność moknie w ulewnym (mniej lub bardziej) deszczu...
Także jak widać, naprawdę przez ostatnie pół roku nic się w Moorlandowie nie wydarzyło. Chociaż... wprawne oko byc może zauważy obecność deZealowej Mamy i deZealowego Taty na ww. fotkach. Ale o tym co z moimi rodzicielami robiłam przez ponad dwa deszczowe tygodnie (z baaaaardzo niewielkimi przebłyskami w postaci promieni słonecznych) będzie w następnym poście... za jakieś sześć miesięcy, hehehe:)
PS. I nie mówiła, że zardzewiała??? Nic nie napisała, a przy komputerze pół dnia siedziała..... Ojojojoj...
Nie przeczytam teraz posta, bo kładę się spać, ALE jutro do kawki będzie pierwszy:))))
OdpowiedzUsuńN A R E S Z C I E ! ! !
Do juterka!
P.S.
Przestraszyłaś tak długą nieobecnością- dobrze, że wszystko OK!
Gites ! Dobrze, że już jesteś. Witaj.
OdpowiedzUsuńNo i się objawiła:)) Nareszcie, pisz, pisz bo nieźle Ci wychodzi mimo przerwy:))))
OdpowiedzUsuńCiesze sie, ze wrocilas :-)
OdpowiedzUsuńCiesze sie, ze wszystko OK :-))
Pozdrawiam
A
Witaj,
OdpowiedzUsuńdobrze, że już jesteś...:)
Pozdrawiam,
Asia
Dobrze, że w końcu jesteś.
OdpowiedzUsuńCzekaliśmy cierpliwie.
Pozdrawiamy
E i A
Za cudne deZealkowe zdjęcia WYBACZAM.
OdpowiedzUsuńZa Baranka Cudnego - pokłony.
A lato jak lato, jesień będzie cudna!!!!!!
Chyba każdy ma takie chwile (a może miesiące to są), w których chęci brak, aby jaką bądź notkę na swoim blogu zamieścić. Widać i na Ciebie przyszło:), ale przeszło?!
OdpowiedzUsuńPozdrowienia
Łojezu! Słowo daję, byłam pewna, że nie tylko przeczytałam z ogromną radością Twój "powrotowy" post, ale że wyraziłam ową radość w komentarzu. A tu kicha... No to teraz nadrabiam :)) I pędzę czytać nowsze posty. Buziaki!!!
OdpowiedzUsuń