piątek, 26 marca 2010

Spacer w strugach deszczu i wiejska moda na sezon wiosenny 2010 :)

Moja kuchnia wygląda jak pobojowisko... wciąż zmagamy się ze ścianą. Wciąż, bo zawsze jest coś innego do zrobienia, a ściana może poczekać:) No to czeka... Troszkę się ją poskrobie od czasu do czasu, kiedy ja albo vonZeal znajdziemy pięć wolnych minut. Tym samym posuwamy się naprzód w tempie... żadnym:( Trzeba wszak choć trochę posprzątać cztery kąty przed zbliżającą się Wielkanocą, a potem można trochę poskrobać, a potem.... sprzątać znów, bo nie muszę przecież mówić, jak bardzo przy takim drapaniu ściany się kurzy. Chyba na Wielkanoc zamknę kuchnię na cztery spusty i nikt nie będzie tam miał wstępu :) Tylko gdzie wtedy będzie się gotować i jeść? Hmmm. Wychodzi na to, że kuchnia jest niezbędną częścią domostwa... a moja wygląda jak pobojowisko....
Mając to na uwadze nie będę dzisiaj nikogo straszyć fotografiami tego feralnego pomieszczenia, o nie. Dzisiaj będzie o wiosennym spacerze w strugach deszczu:) Bo u nas, Ludkowie moi mili, ciągle (uśmiechy na buziach proszę) tadam!!! PADA:):):) Ale jak pada, moi mili! Ciepie z nieba żabami przez większą część dnia i nocy:)  Szaro i buro i... mokro jest, hehehe


Ogród zamienił się w bajoro, spacer po okolicznych polach bardziej przypomina kąpiele błotne. Ale to ponoć dobre dla zdrowia:) Na reumatyzm, czy coś takiego;) A poza tym, jak się tu skarżyć i narzekać na pogodę, skoro dzięki niej roślinki rosną. Co prawda okoliczności przyrody nie do końca sprzyjały dzisiaj wędrówkom pod tytułem "trzeba wybiegać psa, a przy okazji obfotogarafować okolicę, korzystając z półgodzinnej przerwy w ciepaniu żabami", nie mniej jednak mus to mus. Dionizy jest psem bardzo aktywnym (przynajmniej według charakterystyki rasy, hehehe), więc musi sobie codziennie pobiegać i już. Wyjścia nie ma, trza iść:) A po drodze cieszyć oczy, mimo, że krople deszczu za kołnierz wpadają... brrrrr:)








Moi mili, skoro widoczki wiosenne mamy odhaczone, to teraz nastał czas, aby przedstawić obowiązujące trendy w modzie wiejskiej na obecny sezon wiosenny.
Drodzy Państwo, nie będąc obojętną na obowiązującą w tym sezonie aurę, projektantka deZeal proponuje na wiosnę 2010 kalosze. Kalosze są obowiązkowym elementem stroju wiejskiego przez większą część roku tak czy siak:) Wykonane z wysokiej jakości tworzywa gumowego, obuwie owo jest niezwykle łatwe do utrzymania w czystości, a przez to bardzo praktyczne - wystarczy kalosze opłukać pod bieżącą wodą, a w skrajnych przypadkach wejść do strumyka:) Kolor dowolny, aczkolwiek khaki bądź szarawy wydaje się być najpraktyczniejszy ze względu na kolor błota:) 
W sezonie wiosna 2010 modny strój musi zawierać spodnie typu bojówki. Przede wszystkim ze względu na praktyczność - duża ilość kieszeni umożliwi zabranie ze sobą koniecznych drobiazgów typu ciasteczka dla pieska, tudzież torebeczki na wypadek, gdyby pupil zdecydował się załatwić solidną potrzebę fizjologiczną. I tak dalej. Bojówek w tym sezonie absolutnie nie wciskamy do kaloszy - podwijamy je natomiast do długości trzy czwarte (ewentualnie pięć siódmych) i tak nosimy. Kolor bojówek, podobnie jak w przypadku kaloszy, ciemny. Tylko taki zapewni nam dobry kamuflaż podczas spacerów po obłoconych bezdrożach...


Kurtka wiosenna w tym sezonie, drodzy Państwo, nie może być niczym innym jak przeciwdeszczowym okryciem typu sztormiak, koniecznie z kapturem i koniecznie z troczkami umożliwiającymi regulację przylegania kaptura do głowy. Również w przypadku okrycia wierzchniego należy zwrócić baczną uwagę na ilość i wielkość kieszeni - musimy bowiem gdzieś zmieścić chusteczkę do nosa, błyszczyk (bądź pomadkę ochronną), klucze, telefon komórkowy, tudzież kompaktowy (przynajmniej) aparat fotograficzny. W odróżnieniu od opisanych powyżej dwóch elementów stroju modnej pani w sezonie Wiosna 2010, kolor kurtki powinien być jaskrawy. Jako, że na wsi chodniki są rzadkością, należy mieć pewność, że jeśli modna pani musi wyjść z domu o zmierzchu, będzie ona dobrze widoczna. Nie należy się jednak martwić jeśli nie posiadamy jaskrawego sztormiaka - możemy wciąż być modne; w takim przypadku należy wyjąć z bagażnika samochodu (ewentualnie nabyć drugi egzemplarz) kamizelkę fluorescencyjną! Pamiętajmy - względy bezpieczeństwa przede wszystkim!


Wreszcie drodzy Państwo, nie wolno nam zapomnieć o dodatkach, wszak żadna szanująca się elegantka nie ruszy się z domu bez torby. W tym sezonie deZeal proponuje Paniom torbę futrzatą, zwaną czasem przez przeciwników toreb, torbą na pchły. Ta propnowana przez deZeal na Wiosnę 2010 (jak również na każdą inną porę roku) to Border Collie model Blue Merle by Diesel - niestety wersja prezentowana przez modelkę jest wersją limitowana do jednej sztuki - Diesel nie może niestety stworzyć większej ilości Border Collie Blue Merle ze względu na brak niezbędnego do tego celu narzędzia :):):)


Drogie Panie, możecie być pewne, że tak ubrane będzie tej wiosny najmodniejszymi elegantkami we wsi. A co najważniejsze nie zmokną Wam nogi ani nic innego. I tym optymistycznym akcentem, żegna się z Wami na dziś zmęczona deszczem (ale modna) deZeal:


Miłego i słonecznego weekendu życzę:):):) Buźki dla wszystkich...

PS. Dzisiejszy post opatrzony został fotografiami wykonanymi przez vonZeala:)

wtorek, 23 marca 2010

Skarby w kopercie

Tak ładnie się zapowiadało w niedzielę... pierwszy dzień wiosny, pierwszy żonkil w ogrodzie, słoneczko śliczne, wiaterek wiosenny i.... od poniedziałku się hmmm, "spipcyło". No a dzisiaj to już w ogóle armagedon: leje, wieje, wieje, leje, jednym słowem (a właściwie dwoma) LISTOPADOWA AURA u mnie niestety nastała:( Tym samym syndrom SAD powrócił... widać podoba mu się u mnie i opuścić mnie nie chce za bardzo:(:(:(
Ale coś mi dzisiaj poprawiło jednak humorek, i nie był to tym razem Adolf Dymsza hehehe. Czy wiecie, że udało mi się być jedną ze szczęściar w koleżeńskim candy u Alexy??? I dzisiaj właśnie.... wracam sobie przybita nieco mało wiosenną pogodą z szybkiego (i dość mokrego) spaceru z moim futrzatym Dionizeldem, zamykam drzwi, a przede mną koperta... a w kopercie CUDA:):) Alekso kochana, jeszcze raz Ci dziękuję:) Jestem dumna, że mogę gościć u siebie Twoje słodkie druciaczki. No, sami zobaczcie jakie cudeńka nasza zdolna Aleksa poczyniła:

Po pierwsze, serdunio śliczne, które zawisło na drzwiach do kuchni w centrum uwitego przeze mnie wianka (to moje pierwsze wicie - prosze nie rechotać zbyt głośno:))



Po drugie: jajeczko wielkanocne (jak dotąd jedyna w moim domu ozdoba związana ze zbliżającymi się świętami, nie licząc oczywiście jaj kurzęcych przebywających obecnie w lodówce):



Cuda, drodzy Państwo, cuda..
Ale to nie wszystko. W przesyłeczce był jeszcze chwościk śliczny, który, mam nadzieję, znajdzie swe miejsce w mojej kuchni, ale to dopiero, jak ta już będzie gotowa. A to jeszcze trochę potrwa... Tymczasem chwościk pozwolił się obfocić na stole, po czym schował się w miejsce bezpieczne, coby dotrwał w stanie nienaruszonym do ukończenia remontu "pomieszczenia kuchnnego", i wtedy cieszył oczy domowników i ich gości:):)


A tak na zakończenie, czy ktoś zna jakieś magiczne zaklęcia na pozbycie się tego okropnego przesilenia zimowo-wiosennego??? Zima w tym roku wyjątkowo długa była, to i chanderka i przemęczenie nie dziwi nikogo, ale... to już jest lekkie przegięcie!
No cóż, może buszowanie po zaprzyjaźnionych blogach  razem z kubalonkiem gorącej herbatki pomoże...  Oby:)
Buziaczki:):):)

PS. Tak sobie pomyślałam, że chciałam podziękować Aluni naszej tak... inaczej. Wymysliłam, że wpakuję do tego posta link do piosenki specjalnie dla Alexy. I tym samym od wczoraj myślałam i myślałam, i odrzucałam kolejne propozycje i... dalej myślałam. Wreszcie dzisiaj wymyśliłam... Alutku drogi, tutaj jest piosenka dla Ciebie. Ja wiem, że to nie do końca o Twoim rumaku jest :) Ale tak troszkę wybrałam ten utworek ze względu na patriotyzm lokalny (zespół z moich stron pochodzi):) A gdyby Ci się nie podobała, to mam dla Ciebie jeszcze utwór retro:):) Jeszcze raz Ci dziękuję i nie martw się już - wszystko dobre, co się dobrze kończy. Słuchaj i tańcz:)  Buźki:)

niedziela, 21 marca 2010

A jednak...

Ludkowie moi drodzy,
Ponieważ po poprzednim poście oberwało mi się po uszach nieco, że niby tak bluźnię publicznie na blogu przeciwko Pannie Co w Zielonej Sukience Chodzi, to ja bardzo chciałam wyjaśnić, że post ów zamieszczony został wylącznie w celach prowokacyjnych:) Stanowczo oświadczam, że nigdy, przenigdy nie przyszłoby mi do głowy opowiadać takich bzdur na poważnie!!!!:) Słowo harcerza!!! (co prawda harcerzem nigdy nie byłam, ani nawet harcerką, ale co tam takie szczegóły...hehehe)
Nie mniej jednak, jak się dowiaduję prowokacja moja skutek zamierzony odniosła:) Wiosna JEST!!!!! I to nie tylko w kalendarzu, moi mili:) Oto ten, co to zwlekał wieki całe z otwarciem się na świat i wreszczie dzisiaj, w pierwszy dzień wiosny...


wybaczcie proszę mało wyraźne zdjęcie, ale ręce się mi z wrażenia i radości trzęsły okrutnie, a i wiosenny wiaterek (tak, tak) poruszał kwiatuszkiem, toteż... wyszło jak wyszło:):):)

Tym samym, moi mili, wszem wobec i każdemu z osobna wiadomym czynię, iż mając powyższe na uwadze, sezon wiosenny 2010 uważam za OTWARTY!!!!
Życzę wszystkim samych słonecznych dni (niech pada sobie w nocy, coby roślinki nie pousychały nikomu) i oczywiście udanego grillowania:)

czwartek, 18 marca 2010

Wiosny w tym roku nie będzie! (???)

...no bo jak to jest? Pierwszymi oznakami wiosny chwaliłam się w połowie stycznia. I co? Dalej nie ma wiosny, takiej prawdziwej; są co prawda pączki, listki i takie tam. Ale jeszcze kwitnącego żonkila w okolicy nie widziałam. Przedwiośnie... tylko czemu tak długo trwa??? Ja wiem, wiem, niektórzy to jeszcze śnieg mają, ale ze śniegiem to tak ładnie i czyściutko, a przedwiośnie to... ani biało, ani zielono... no kiszka i tyle:( No więc, mając powyższe na uwadze stwierdzam, że u nas w tym roku wiosny nie będzie. A dokładniej, nie będzie wiosennych porzadków. No bo niby po co? Remont ma być, to wszędzie kurz i pył i inne takie mało ciekawe zjawiska, więc jaki sens w urobieniu się po pachy po to tylko, żeby za pięć minut wszystko się kurzem znowu pokryło??? Ale to nie jest tak, że ze mnie taki brudas totalny jest, nie myślcie sobie:) Coś tam posprzątam od czasu do czasu, podłoge umyję, kurki wypoleruję przy umywalce:) Odkurzę nawet, i to całkiem często - no wiecie jak to jest przy włochatym psie: odkurzanie to konieczność. Może nawet wykładzinę przed świętami wypiorę... ale generalnie porządków wiosennych nie będzie w tym roku:) Bo wiecie co? Na przekór przedwiosennemu przesileniu, które niektórzy zwą sezonową chorobą afektywną, a ja zespołem smutku (SAD - seasonal affected disorder) i na przekór ujemnemu balansowi w banku (to wszystko przez ten olej opałowy, co to się nam skończył, paskudnik jeden, i trzeba było kupić, bo inaczej by dalej było brrrr... zimno) zabraliśmy się za kuchnię!
Czy ja kiedyś wspominałam o oknach w naszej "rezydencji"??? Nie??? Toż to strata niepowetowana - nadrabiam natychmiast: okna są plastikowe, oczywiście. Ale to pikuś. To, co spędza mi sen z powiek w związku z oknami (bo generalnie są jeszcze inne związane z chałupą problemy spędzające mi sen z powiek) to piękna warstwa kleju, tudzież innego świństwa na tychże oknach. Ja nie wiem na co, po co i dlaczego, ale osoba mieszkająca tu wcześniej, z sobie tylko znanych powodów uprawiała radosną twórczość polegającą na przyklejaniu do okien różnego rodzaju taśm samoprzylepnych. Taśmy zostały po pewnym czasie zerwane, jak mniemam, tylko kurcze, dlaczego nikt nie pofatygował się zmyć pozostałości kleju????? Klej się przykleił w związku z tym na zabój, i ruszyć go teraz to... już moje zmartwienie i pobożne życzenie:)
Na jako takie usunięcie kleju z kuchennej ramy okiennej zużyłam pół pojemnika WD40 i pół dnia:) Efekt jest nieco mniej niż zadawalający. A oto ja przy pracy:


W czasie kiedy ja się babrałam z ramą okienną, vonZeal zabrał się za naszą ulubioną "ścianę płaczu", którą przedstawiłam już wcześniej w drastycznym poście o mojej kuchni. Chodzi o tę ścianę, przy której moja fantazja ułańska mówiła 'pass':). Kochani Ludkowie moi, oto vonZeal po dwóch godzinach skrobania ściany:


a tu po kolejnej godzinie:


Efekt jest taki, że w ciągu jednego dnia udało się zeskrobać 33,3% jednej ściany:):):) Ja mówiłam, że przy tej ścianie wymiękam, i... nie myliłam się:) W chwili obecnej mili Państwo owa ściana wygląda tak:


Ja bardzo przepraszam, że tyle fotografii tej ściany zamieszczam, no ale taka jestem z niej dumna, że nie wiem, hehehehehehe:) No popatrzcie sami, taka mi się chcąc nie chcąc rustykalna kuchnia zrobiła. Ot, powiew Prowansji w wersji 'stara ruina':):):). W każdym bądź razie, vonZeal stwierdził, że w naszej chałupie jedna rzecz została wykonana bardzo efektownie i profesjonalnie: fuszerka! Phi!!! O tym to ja już wiem od dawna:)

Ale mili moi, żeby tak dramatycznie nie było, że z tą wiosną to w tym roku kicha, i tak dalej, to tak na osłodę pokażę kilka zdjęć z wczorajszego spaceru Dyziowego. Dzień całkiem ładny był, to i oprócz psa zabrałam na spacer aparat:





A w ogrodzie takie cosie dały się nam sfotografować:




I jeszcze takich gości wypatrzyliśmy (muszę koniecznie podkreślić, że goście ci strasznie hałasują):

Wróbelek:

Sikorka modra modraszką zwana:

Rudzik:

i jeszcze takie coś (nie wiem co to i skąd się wzięło, hehehe:))


Ptaszki są, kwiatki są... może jednak będzie wiosna????

niedziela, 14 marca 2010

Dla Mamy...

Moja Mama

Dzisiaj w Anglii obchodzony jest Dzień Matki. I co z tego, że ja Polka, a Mama moja w Polsce jest. Mama jest kochana i może Dzień Matki obchodzić nawet codziennie:)
Pamiętam jak dziś, kiedy będąc młodym krasnalem, takim późnoprzedszkolnym, tudzież wczesnopodstawówkowym darłam się jak opętana na akademiach z okazji tego święta:

Kochana Mamo, gdy będę duży,
to Ci przywioooooozę wielbłąda z podróży.
Na jego grzbiecie wygodnie siądziesz
aby do praaaaaaaaacy mknąc na wielbłądzie...

Czy ktoś jeszcze pamięta tę uroczą piosenkę?? :):):)


Mojej kochanej Mamie, ale również i wszystkim innym Mamom, które świętować będą dopiero 26 maja, życzę duuuużo zdrowia i niekończącej się cierpliwości. Niech się Wam spełnią marzenia, a słońce uśmiecha się do Was codziennie:)
(powyżej moja Mama ze mną :))

A dla mojej kochanej Mamy dedykuję piosenkę, której Mama często słuchała. Zwłaszcza wtedy, gdy Tata przez wiele lat (ale nie bez przerwy, oczywiście) w celach zarobkowych "bujał się" po morzach i oceanach :) Mamuś, kliknij tu :) i słuchaj:):):)


Mamuś, bardzo Cię kocham! Wszystkiego dobrego:):)

czwartek, 11 marca 2010

Przygoda arktyczna, archeologia ogrodowa i moja poetycka dusza :)

Halooo???? Halo? Słychać mnie?? Raz, dwa, trzy... Czy mnie słychać? Tak? Dobrze, to zaczynamy....
"Dzień dobry, witam Państwa serdecznie. Dzisiaj przeprowadzamy relację z igloo. Tak, proszę Państwa, z igloo. Temperatura w Moorland Home systematycznie spada od niedzieli....Tak, tak, w tym dniu bowiem kaloryfery ogrzewające tenże dom, ogłosiły strajk..." 
Hehehe... Myślicie może, że sobie żarty stroję. Otóż moi drodzy, siedzę sobie teraz pisząc te słowa odziana w grube wełniane skarpety (kolanówki raczej :)), dżinsy, podkoszulek, gruby sweter i polar. Na szyi mam malowniczo przewiązany szalik... Myślałam o założeniu rękawiczek, ale nie mam takich bezpalczastych, a w innym nie mogę operować tym takim bajerem myszowym w laptopie (znaczy się tym odpowiednikiem myszy w normalnym komputerze) :) Najprawdziwsza prawda to jest. W niedzielę skończył się nam niestety olej ogrzewający domek i od tego czasu troche tu zimno. Generalnie da się wytrzymać, bo mamy przecież kominek... tylko, że tym kominkiem to my ogrzewamy duży pokój, a reszta do nieba przez komin ucieka:) No i w kuchni jest jeszcze ciepło, ale tylko jak akurat coś gotuję... Nie jest źle kochani, żyjemy:) A najzabawniej jest rano, jak trzeba z wyrka ciepłego i piżamki wyskoczyć, coby się w ciuchy dzienne przebrać :( Przypomina to wyścig formuły pierwszej, hehehe... chyba nigdy w życiu tak szybko się nie ubierałam, hehehe. Ale nie pękam moi mili, w końcu Magoda nasza droga miewała jeszcze zimniej... A na dowód przedstawiam wam fotografię mojej stacji meteorologicznej, która pieszczotliwie nazywam Dziewczynką. Otóż Dziewczynka pokazuje temperatury w sypialniach tego typu:



Jak ktoś niedowidzi, to ja podpowiem, że tam jest 12,9 stopnia. O dziesiątej minut jedenaście już się oczywiście trochę ociepliło - kiedy się budzimy jest ciut ciut mniej, tak może ze dwanaście i pół :)
Nie należy się zatem dziwić, że przez ostanie kilka dni, moim najlepszym przyjacielem - oprócz Dyzinka oczywiście, mojego futerka kochanego - jest MuMu. Popatrzcie sami, jaka zachwycona jest moja MuMu, że z szafy ją wytargałam i do łóżka zabrałam :), hehe...


MuMu codziennie wieczorem dostaje michę gorącej wody do picia, po czym z pełnym i gorącym brzuszkiem idzie ze mną spać... Oj jak cieplutko i milutko z moim MuMu - termoforkiem:):):)
Jest jednak nadzieja, że MuMu nie będzie musiała mnie dzisiaj w nocy dogrzewać - ma się bowiem dzisiaj, już za chwileczkę, już za momencik, pojawić nasz wybawca z dostawą oleju. Będzie ciepło, mili Ludkowie!!!!

Ja nie wiem jak Wy macie, kiedy jest zimno. Ja dokonuję na sobie hibernacji. Od niedzieli robię bardzo niewiele, żeby nie powiedzieć nic. vonZeal powtarza mi na okrągło, że jak zimno to trzeba coś robić, żeby się temperatura człowiekowi podniosła, ale ja wolę sie przykryć kocykiem, siedzieć przy ogniu i hibernować. No tak już mam i nic na to nie poradzę... Chałupa zarasta brudem, a ja hibernuję:) Ale co tam, stwierdziłam, że przez parę dni nicnierobienia robale mi się w domu nie zalęgną, hehehe. Jutro będzie ciepło, to domeczek się oporządzi na błysk, nie? A póki co, hibernuję:) ku rozpaczy vonZeala oczywiście. On z kolei stosuje promowane przez siebie metody walki z niskimi temperaturami w domu. Wybył on bowiem mianowicie do ogrodu (tak, tak, tam podobno było cieplej, słońce przyświecało, i tak dalej) i rozpoczął porządkowanie terenu. Przyciął żywopłoty, które nie były przycinane od co najmniej trzech sezonów. Przemielił gałęzie w takiej śmiesznej maszynie do mielenia, posegregował donice i inne śmieci, uporządkował patio :) Taki cudowny vonZeal!!! Ogród nie wygłąda już jak przerośnięta dzika dzikość... jak piękny ogród też jeszcze nie wygląda, ale pierwsze kroki zostały poczynione :) No i tak wykonując te wszystkie ocieplające ciało prace w ogrodzie, vonZeal przeprowadzał czynności wykopaliskowe. A tutaj efekt jego wysiłków archeologicznych:
1. Porcelana urody cudnej



Niestety, po oczyszczeniu część skorup okazała się być uszkodzona. Ale "nocnik" (czyli to-to na pierwszym planie, co ponoć osłonką na doniczkę jest) jest cały!

2. Taczki drewniane :


3. Pojazd:



Niestety, jestem pełna obaw, że nasze umiejętności nie pozwolą na pełne odrestaurowanie tego wykopaliska:(

4. Bucik (pieszczotliwie nazwany przeze mnie "pantofelkiem Kopciuszka"):


A ponadto znaleziony został kawał alabastru tudzież marmuru, który prawdopodobnie służył jako tak zwany splash back, czyli "antychlapacz" za zlewem w kuchni, bądź umywalką w łazience, a który może uda się nam jakoś wykorzystać w kuchni; a także zlew ceramiczny, niestety pęknięty na pół:(:(:(

A na zakończenie słowo o jakże modnych ostatnimi czasy wyróżnieniach. Ja je naprawdę lubię, dostałam w sumie cztery razy (dziękuję MarioPar, Margott, Bestyjeczko i Kasiu) i zawsze jest mi z tego powodu bardzo miło. A nawet bardzo bardzo miło. I serce jakoś tak mocniej zabije na wieść, że ktoś je przyznał... Zauważyłam jednak ostatnio - podobnie jak wiele moich blogowych koleżanek - że trochę się nam te wyróżnienia wymknęły spod kontroli ;) No tak jakoś się zrobiło łańcuszkowe towarzystwo wzajemnej adoracji, niestety. Szkoda, bo chyba nie taka początkowo była idea przyznawania wyróżnień. No i w konsekwencji tego przerostu formy nad treścią narodził się BUNT, STRAJK, AKCJA ANTYWYRÓŻNIENIOWA. Na blogach pojawiły się znaczki. I ja chciałam taki znaczek stworzyć (bo póki co podkradłam od Bestyjeczki), ale moje umiejętności graficzne są hmmm... żadne. Dlatego też popełniłam dzieło poetyckie (nie, żebym w tej akurat dziedzinie miała jakieś umiejętności, o czym zaraz się przekonacie, tylko tak jakoś mi się w główce zrodziło - chyba z tego zimna hehehe). Dzieło moje prezentuje się tak:


Geniusz przeze mnie przemawia, ot co:):):)
I póki co tym artystycznym akcentem kończę, mili Państwo; kontemplujcie urodę dzieła mego i talent mój nieprzeciętny:) A ja... idę sobie zrobić gorącą herbatkę i założyć rękawiczki na zmrożone rączęta...

poniedziałek, 8 marca 2010

Kobiety


..."Kobiety, ach te kobiety, złoszczą i pieszczą zarazem,
Cóż by bez nas było, jaki byłby świat?
A dla Was Panowie tylko wino i śpiew..."...

Cytat pochodzi z piosenki zespołu FOR DEE, z albumu "Kobiety". Według mnie najbardziej babskiego albumu EVER :) Posłuchać można tu 

Wszystkiego dobrego, Babeczki :):):)

PS. Na zdjęciu dwie bardzo ważne dla mnie kobietki: Moja Mama i Moja Chrzestna Maja (a pochodzi ono z archiwum rodzinnego)

sobota, 6 marca 2010

Czymże, ach czymże zasłużyłam sobie? :)

Będzie krótko dzisiaj, bo wciąż zaskoczona jestem, a deZeal jak jest zaskoczona, to język się jej pląta i sensownego wiele z otworu gębowego wykrzesać nie potrafi. Otóż, mili Państwo, niejaka Ivcia uznała mnie za godną przyznania wyróżnienia :) Radość mi tym sprawiła ogromną! Dziękuję Ivciu!!!
Owo wyróżnienie wygląda tak:


Zasady przyznawania tego wyróżnienia są następujące:
1. podziękować osobie, która je podarowała
2. podlinkować ją na swoim blogu
3. podarować 10 osobom
4. wyróżnione osoby podlinkować
5. poinformować je, zamieszczając informację w komentarzach

Z punktem 3. oczywiście miałam problem. Chciałam nawet poprosić Dyzinka mojego kochanego, aby mi w tych trudnych wyborach dopomógł, gdyż podejrzewam, że futro moje jest po części odpowiedzialne za to wyróżnienie :), ale Dyziek.... no sami zobaczcie:



.... koleś oczywiście ma wszystko w głęęęęęębokim poważaniu. Martw się kobito sama :( No to się martwić sama musiałam i wreszcie w bólach potwornych stworzyłam listę "dziesięciu wspaniałych". A na listę tę trafili:

3. MariaPar z Zielonego Kuferka
4. Małgosia z Low Flying Angels
5. Alexa z Home Is My Life
6. Mirelka ze Źródełka marzeń
7. Penelopa z Atelier Penelopy
I oczywiście tradycyjnie NIE PRZYZNAJĘ wyróżnienia Elisse:)

Uffffff.....

A na zakończnie jeszcze raz zapraszam wszystkich do Ivci. Jakie ona śliczne rzeczy robi!!! Na przykład takie butelki w decu... Cudeńka :)
I to by było na tyle.... Dobranoc :):):) Słodkich snów :):):)

czwartek, 4 marca 2010

Wiosna w pełni i relaks w starym kinie

Wiosna, drodzy Państwo, zawitała u nas w pełnej krasie. Bez dwóch zdań. Codziennie pojawiają się nowe pączki:



nowe liście:





i nowe kwiateczki:





Robi się zielono. W ogrodzie pojawił się Pan Żaba. Dżentelmen ów zimę spędził pod warstwą liści, spod których parę dni temu wychylił łepek zwabiony wiosennymi promieniami słonecznymi...



No i generalnie byłby git, tylko... jakoś tak zimno się zrobiło. I przeziębiłam się :( Znaczy się katar mi się przyplątał, a jak deZeal ma katar, to hmmm.... ochoty na nic nie ma i humor do, za przeproszeniem, bani... A tak pięknie się zapowiadało, hehehe...
Jako że dopadło mnie pewnego rodzaju przesilenie późnozimowe / wczesnowiosenne (niepotrzebne skreślić) postanowiłam zrelaksować się jak za młodych lat: wskoczyć w mięciutki welurowy dresik, owinąć się mięciutkim polarkowym kocykiem i zasiąść przez starym polskim przedwojennym filmem z kubaskiem gorącej czekolady i... jakby tego było mało, pudełeczkiem (czy raczej pudłem) belgijskich czekoladek. Niestety, welurowego dresiku w mojej szafie nie udało się znaleść, filmoteka u nas spora, jednak przedwojennych polskich filmów w niej nie ma:(, telewizji POLONIA niestety nie odbieramy, a i bombonierki czekoladek jakoś brakło... 
Z braku laku dobry jednak kit. Zdecydowałam, że wyprawię vonZeala do pubu, bo przecież jedno co warto, to upić się warto w szynku na rynku wygłupić się warto... :) Dzieci - z jakich dziwnych, niezrozumiałych mi zupełnie i jakże niepodobnych do nich powodów, postanowiły iść spać o normalnej porze, aniołki kochane:) A ja, odziana w wygodne dzinsy i polarową bluzę, zaopatrzona w ogromny kubas gorącej czekolady oraz laptop, relaksowałam się oglądając fragmenty starych filmów i słuchając piosenek z tychże. Mój Boże, uwielbiam przedwojenne melodie... uwielbiem również inne melodie, które opierają się na więcej niż pięciu dźwiękach... ale te przedwojenne są takie... romantyczne i słodkie :)
No weźmy na przykład takiego Bodo...
Urodzony w 1899 roku z matki Polki i ojca Szwajcara, naprawdę nazywał się Bohdan Eugène Junod. Pseudonim swój utworzył od imienia swojego (Bohdan) i matki (Dorota). Nie został roztrzelany przez hitlerowców... 7 października 1943 roku zmarł w łagrze z głodu i wycieńczenia :( A śpiewał tak i tak. I może jeszcze tak :) Uwielbiam ten głos i akcent :)
A tutaj niezwykle przystojny, pierwszy amant Rzeczypospolitej, Aleksander Żabczyński. Piękny, nieco bezczelny uśmiech :)  i zniewalające spojrzenie... O proszę: 


Pamietacie piosenkę? Trudno zapomnieć, hehe. I jeszcze ... A jak przyjemnie posłuchać tego?

A na zakończenie mój ulubiony... bo ja słabość mam do śmiesznych facetów, hehe.


Adolf Dymsza! Film z Dymszą (a nawet tylko piosenka) to dla mnie murowany dobry humor. No bo jak można się nie uśmiechać słuchając tego. Albo nie zrywać boków przy tym. I przy tym też. A tu moi drodzy to ja już ze śmiechu po prostu na twarz padam... no zobaczcie sami, o TU 

No i tak sobie oglądałam te zapomniane melodie i ochoty nabrałam na przenoszenie gór... I co? I rano budzę się z nosem jak kartofel i z przenoszenia gór nici. I nawet mi się o mojej kuchni nie chciało myśleć, ale jest nadzieja w tym temacie moi drodzy - pewna dobra duszyczka (dziękuję Bestyjeczko:)) podzieliła się pomysłem na doprowadzenie mojej kuchni do stanu WOW!!! Teraz problem tylko w tym, czy będziemy potrafili wywiązać się z zadania :) Oczywiście o efektach będę informować :)
Ale co ja to miałam dobrego... ach tak, nos jak kartofel i nici z ochoty na cokolwiek. Ale wiecie co? Przez pisanie tego posta, i obcowanie z  przedwojennymi piosenkami ochota mnie znowu naszła, hehehe... mam tylko nadzieję, że do rana mi nie przejdzie. A jeśli przejdzie, to jest na to lekarstwo :) Nazywa się Dymsza :)