piątek, 28 października 2011

Bukiet panny młodej... :) / A bouquet for a bride :)

Jak pewnie niektórzy z Was wiedzą, a zwłaszcza ci, którzy przeczytali poprzedni post, w niedzielę moi rodzice obchodzili 40 rocznicę ślubu. Wiadomo, że panna młoda musi mieć bukiet ślubny, tak? No więc mając powyższe na uwadze, siostra deZealowego Taty, a moja chrzestna i ja stworzyłyśmy taki bukiet dla niedzielnej panny młodej. Muszę przyznać, że kolorystycznie bukiet bardzo współgrał z suknią deZealowej Mamy ze ślubu cywilnego, którą nawiasem mówiąc wytargałysmy z szafy:) Niestety, nie została ona przymierzona... powiedzmy, że jedynym (hehehe) powodem nieprzymierzenia, był fakt, że suknia była bardzo zakurzona i nie nadawała się do założenia, hahaha ;) Natomiast nieoficjalnie proponuje zerknąć na zdjęcia młodej panny z poprzedniego posta i zastanowić się jak wiele z nas mogłoby wcisnąć się do takiej sukienki - ja raczej nie za bardzo :):)
A oto on.... (na zdjęciu tego nie widać, ale łodyżki różyczek zostały pięknie owinięte atłasową wstążką, tak jak powinno to być w prawdziwym bukiecie panny młodej hahaha)

* * *

Some of you, and especially those who read my previous post, might know that my parents celebrated their 40th wedding anniversary last Sunday. And we all know that a bride MUST have a beautiful flower bouquet, don't we? So... my dad's sister (and my godmother) and myself made such a bouquet :) I do have to say the bouquet went more than very well with one of my mums wedding dresses, which - by the way - we found on Sunday in a forgotten wordrobe.... Unfortunately noone decided to try it on. Let's say the only reason for not doing so was the fact that is was really coverd with dust... ;) But just have a look at my mums pictures from my previous post and decide for yourself how many people would be able to squash into her dress from those days, haha...  
And here we have the bouquet...


Wiem, że w sieci można znaleść wiele tutków na temat róż z liści, ale powiem szczerze, że nie chciało mi się szukać, a że aparat miałam pod ręką, a do zrobienia jszcze dużo (mama wymyśliła, ze chce wianki na Wszystkich Świętych z takich róż właśnie), to zrobiłam mój własny :) Otóż do zrobienia róż potrzebujemy klonowe liście. Właściwie to można wykorzystać inne, ale klonowe są najlepsze. Są dośc duże, cudnie kolorowe, i dość miękkie (oczywiście mówiemy tu o świeżych liściach, które dopiero co spadły z drzewa, a nie o zbiorze zeszłorocznym, bo te napewno miękkie już nie będą :)

* * *

I know you can find lots of tutorials for making these roses, but to be honest I couldn't be bothered to search (yes, I am terribly lazy), and as I had a camera next to me and still lots of roses to do (my mum wants some more (like hundreds I think) to make wreaths from them), I decided to prepare my own tutorial:)
So... to make leaf roses we need maple/acer leaves. Apparently we can use any type of leaf, however the maple ones are the best because they are quite big, fantastically colourfull and pretty soft - of course we are talking about leaves freshly fallen of a tree, and not about last years leaves; they surely wouldn't be soft anymore, hahaha :)  


Każda róża składa się z trzech, czterech, czasem pięciu liści. Zależy to głównie od wielkości liści, jak i wielkości samej róży. Zaczynamy od w miarę niewielkiego liscia, składamy go delikatnie na pół, zwykle matową stroną do środka, chyba że liść ma wyjątkowo piekny układ żyłek. W każdym razie zawsze staramy sie aby bardziej efektowna strona liścia była na zewnątrz. Następnie zwijamy. Kiedy zwiniemy pierwszego liścia na kształt rozwijającego się pączka róży, bierzemy kolejny liść. Składamy go na pół i owijamy nasz "pączek". I kolejny, jak na zdjęciach: 

* * *

Every rose is made from three, four, sometimes five leaves. It depends on the size of leaves, but also on the size of a rose itself. To start, we take one of the smallest leaves and fold it gently. We usually fold it the matt side inside, although if the leaf has very pretty pattern of vains on the bottom side we can of course use the matt side instead. Anyway, we always use the most attractive side of the leaf to make our rose. After folding the leaf, we roll it to shape of a opening rose bud. Then we take another leaf, fold it, and roll it around our "bud", And so on, as on the photos:



I tak dodajemy kolejne liscie, aż osiągniemy zadawalający nas wynik:) Kiedy liściana róża wygląda tak jak chcemy, bierzemy cieniutki drucik albo nitkę i mocujemy wszystko tak, aby nam się nie rozpadło:)

* * *

And then another leaf untill we are pleased with the shape and the size of our rose. Then, we need to secure the rose with a thin wire or a cotton thread.

 


Bardzo to proste, a jakie efektowne!

* * *

It is so very simple, and how effective!!!

Zachęcam do zbierania klonowych liści w czasie jesiennego spaceru i życzę Wam moi mili miłego i słonecznego dnia:)

* * *

Let's gather some maple leaves my friends, and make some lovely roses:) Have a fantastic day! 

PS. I am linking my ecological (haha) bouquet for a special bride to Allison's party at A Glimpse Inside and to Weekend Wonders:)


niedziela, 23 października 2011

40 lat.... / 40 years....

23 października 1971 roku, 40 lat temu, deZealowa Mama i deZealowy Tata stanęli razem przed ołtarzem i przysięgli sobie w obecności rodziny, przyjaciół i znajomych miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że się nie opuszczą aż do śmierci...

* * *

On 23rd of October 1971, exactly 40 years ago, my parents exchanged their wedding vows; to have and to hold, from that day forward, for better, for worse, for richer, for poorer, in sickness and in health, until death do them part...





 

I żyją długo i szczęśliwie.... A oto Oni po 40 latach, wciąż zakochani :)

* * *

And they have lived happily ever after:) Today, after 40 years, still in love.... 


Wszystkiego dobrego, niech się Wam spełniają marzenia, a każdy dzień upływa w zdrowiu, radości i spokoju:)

* * *

I would like to wish my parents all the best, may all their wish come true, and every day is full of good health, joy and blessings:)




środa, 12 października 2011

Worek z inspiracjami / Bags of inspiration

Ten post miał się już pojawić u mnie bardzo dawno temu:) Ale jak to zwykle bywa, jakoś tak się do tej pory nie złożyło... no to składa sie teraz. Dzisiaj zapraszam wszystkich, a zwłaszcza tych, którzy jeszcze nie słyszeli, do worka z inspiracjami:

* * *

This post was supposed to appear in Moorland Home long time ago, but as it often happens there was always something that made me change my plans. But finally, here we go: today I would like to invite all of you who haven't found yet to explore a place of ideas!!!


Pinterest jest cudownym wynalazkiem. To wirtualny notatnik, w którym możemy przechowywać inspirujące nas fotografie, a nawet filmiki. Koniec z tworzeniem folderów i podfolderów pod tytułem "inspiracje" i koniec plucia sobie w brodę, ewentualnie niepralamentarnego bluzgania, kiedy to okazuje się, że awaria komputera skutkowała koniecznością formatowania dysku, a o zapasowej kopii jakoś tak się nie pomyślało... Teraz wszystkie zdjęcia, jakie nas zaciekawią w trakcie internetowych podróży możemy umieścić właśnie tu!! W Pinterest:) Jak dla mnie bomba, moi mili, nie mniej jednak czuję się w obowiązku zaznaczyć, że jest to bomba baaaaardzo uzależniająca (przynajmniej w początkowym okresie jej używania i przynajmniej dla jednostek charakteryzujących się osobowością wysoce podatną na uzależnienia, hahaha)  
Zainteresowani? To proszę bardzo, otwieramy stronkę główną, i ubiegamy się o zaproszenie! O tak, moi mili, Pinterest to miejsce bardzo ekskluzywne i - aby stać się jego członkiem - należy zostać zaproszonym. W tym celu należy kliknąć na czerwone pole "request an invite", wypełnić o co proszą i czekać na zaproszenie:) Inną opcją jest poinformowanie mnie (na ten przykład w komentarzu), że takie zaproszenie mam wam wysłać (uwaga, żeby to zrobić, będę potrzebowała adresik mailowy). A jak już staniecie się członkami tego klubu ekskluzywnego to hulaj dusza, piekła nie ma, hahahaha.

* * *

Pinterest is a very smart invention indeed! It is like a virtual notebook in which we can store inspiring photos or even videos! That means the end of our computer disks full of folders and subfolders all called Inspiration, Inspiration_1, 1Inspire... and so on:) It also means the end of naughty words coming out of our mouths when we discover that this little computer problem we had could only be fixed by formatting it and - as usual - we forgot to create copy of our inspirational folders beforehand, hahahaha:) Now, all those file that catch our interest while browsing the Internet can find their place just here; on Pinterest:) As far as I'm concern it is a fantastic place, but I do hae to warn you, it is a very addictive place as well (particularily at the beginning of your pinning activity and particularily for individuals with highly addictive personality:)
Are you interested? So here we go: we open the main page and we request an invite. Oh yes, my dear friends, Pinterest is like an exclusive club - you need to be invited to be a member, lol. Alternatively, you can inform me you want to join, send me your email (e.g. in comments) and I will invite you myself:) And then, when you are finally a member, you can start befriending Pinterest.






O proszę, tu dla przykładu screen z mojego osobistego Pinteresta. Jak widać, mMożemy utworzyć sobie niezliczoną ilość kategorii, i do tych kategorii wrzucać sobie interesujące nas fotki. Ale żeby to było możliwe musimy najpierw zainstalować sobie narzędzie szpilkujące, czyli "pin it button". Jest to czynność bardzo prosta: po zalogowaniu, klikamy na "ABOUT" w prawym górnym rogu, a następnie na "PIN IT BUTTON" Wówczas pojawi się bardzo szczegółowa instrukcja jak taką szpileczkę sobie zainstalować na naszym komputerze:) Czyli tak: klikamy prawą myszką na "PIN IT" znajdujący się na błękitnym pasku, i klikamy "DODAJ DO ULUBIONYCH". I to właściwie cała filozofia (aaa, jakby wam coś komputer marudził, że może to-to niebezpieczne jest, i czy aby napewne chcemy kontynuować, to komputerowi mówimy, że ma nie wymyślać, tylko instalować i kropka!)

* * *

Below, just for example purpose, you can see a screen from my personal Pinterest board. Once you are a member you can create a number of categories in which you will be storing your inspiring files. To be able to pin, you have to instal "pin it" button first; it is very simple though:) After logging in you need to click ABOUT (right top corner) and on scroll down menu click "PIN IT BUTTON". Now you will see a very simple instruction how to install the button! Really, piece of cake, it takes litereally 5 seconds!







Fajna rzecz, ten Pinterest. Powiem Wam na przykład, moi drodzy, że od pewnego czasu nie używam już Googla w poszukiwaniu jakichkolwiek inspiracji. Kieruję się natomiast bezpośrednio do Pinterest. Przypuśmy na przykład, że chcemy sobie zrobić wieniec na Halloween, a pomysłu brak. Wpisujemy sobie zatem do wyszukiwarki "helloween wreath" (Pinterest jest stroną anglojęzyczną, co może niektórych zniechęcić, ale niekoniecznie - osoby nieznające języka angielskiego zawsze mogą sobie pojedyncze słowo, czy dwa wyszukać w słowniku online, prawda?). A oto wynik wyszukwania:

* * *

It is such fun, this Pinterest. I have to tell you that for quite a while now I have not been using Google or anything else like that when I'm searching for any sort of inspirations - I go straight to Pinterest. Let's say for example, that we want to make a halloween wreath but seem to be lacking ideas. We go to Pinterest, put "halloween wreath" in the search box, and browse through the results....


Przypuśćmy, że spodobał się nam ostatni wieniec w pierwszym rzędzie. Klikamy zatem na jego fotkę i proszę:

* * *

Now, let's say we like the last wreath in the first row. Here is what we get after clicking on it:


Mamy nie tylko indywidualną fotkę naszej inspiracji, ale również bezpośrednie źródło (w prawym górnym rogu nad zdjęciem), z którego owa fotka pochodzi. Na tyle bezpośrednie, że po kliknięciu na źródło zostaniemy przekierowani do posta, z którego zdjęcie zostało zaczerpnięte! Super, prawda??? Po pierwsze widomo komu dziękować za inspirację, a po drugie dość często w takim poście można doszukać się tutoriala:) 
To co kochani? Szpilkujemy???

* * *

We get not only the individual photo of the wreath, but also a direct source (right, top corner above the picture) of the photo. When clicked on it, your will be taken directly to the source, so you know who to pay credits for your inspiration. And when I say directly I mean not only the blog it comes from (if it does come from a blog, that is), but to a particular post on this blog and I don't have to add, that quite often you might find a tutorial there, do I?, lol! Isn't that just great????
So, dear friends??? Shall we start pinning???

czwartek, 6 października 2011

Projekt schody - część druga / Project STAIRS - part 2

Drodzy Państwo, dzisiaj na tapecie schody:) Schody zostały prawie ukończone i cieszą moje oczy, jak mało co:) Prawie, bo wciąż zastanawiam się nad położeniem jeszcze jednej warstwy bejcy (a właściwie vonZeal się zastanawia, bo to on bejcował i chyba mu się chce jeszcze, hahaha - jak dla mnie kolor jest w sam raz!). Daję sobie/vonZealowi na te przemyślenia czas do niedzieli, a potem albo lecimy z jeszcze jedną wartwą, albo od razu siup!, warstwę (albo dwie) lakieru i wykończenie brzegów. Tak więc - schody są prawie gotowe:)

* * *

Dear friends. Today, as it says on the tin in the title, post about my stairs. The stairs are almost finished now, and they do fill me with joy! I said almost because I am still considering putting one more layer of stain on them (or more precisly, vonZeal is considering - he was staining and I think he hasn't had enough yet, hahaha - for me the colour as it is, is purrrrrrfect). Well, anyway, he has time till Sunday to come to any conclusion, and then it will be either one more layer of stain, or straight poliurethane and caulking the edges. So, the stairs are nearly finished:) 


O moich przemyśleniach i walkach z Panem Strachem i Panem Sumieniem, a także o męskiej decyzji vonZeala i drapaniu schodów pisałam tutaj. Potem było bejcowanie stopni:) Po pierwszej warstwie schody wygladały tak:)

* * *

I wrote about my inner fight with Mr Doubt and Mr Conscience, and about the most sensible decision made by vonZeal, and scraping the stairs here. Then vonZeal started staining. After the first layer my stairs looked like that:


W tej chwili na schodach są trzy warstwy bejcy. Pierwsze dwie kładzione były gąbką, ostatnia pędzlem. Potem położona została wstępna warstwa białej farby na podstopnie:) A potem przyjechali vonZelowa Mama i vonZealowy Tata, więc projekt SCHODY został odłożony na ciut później - no przecież nie będziemy tracić czasu na schody, jak rodzina raz na rok przyjeżdża:).
I wreszcie wczoraj zdecydowałam zakończyć (prawie) mój schodowy projekt. Oblepiłam schody taśmą maskującą - zupełnie nie wiem po co; zawsze narobię więcej bajzlu z taśmą, niż bez niej (tak też było w tym przypadku, dlatego po wartwie lakieru będę musiała jeszcze raz wykończyć brzegi, hahaha).

* * *

At this moment there are three layers of stain on them. First two were done with a sponge, the last one with a brush. Then we put white primer on the risers. And then deZeal's parents came to visit and project STAIRS had to be put aside. Surely one can't waste time on things like stairs, when one's family is visiting!
And finally, yesterday I decided to finish my project. I put some masking tape on the threads (I have completely no clue why I did it - I always make so much more mess with masking tape than without! It was the same this time, and that's why I will have to caulk the edges, hahahaha) 


A teraz - po trzech warstwach farby do drewna w kolorze ANTIQUE WHITE SATIN jest tak. I nie wiem jak Wam, ale mnie się baaaaardzo podoba:) Schody po bejcowaniu pokazały charakterek, który mi osobiście całkiem odpowiada:) Pamiętacie moje schody po zerwaniu wykładziny? Na środku miały niemalowany pas... i ten właśnie pas - pomimo szlifowania schodów - po bejcowaniu jest o pół tonu ciemniejszy. Jak dla mnie wygląda to OK. Dzięki bejcy na światło dzienne wyszły też niedoskonałości drewna, co również mnie cieszy, są dziury, dziureczki, wgniecenia i zadrapania.... taki "distressed look":).

* * *

Now, after three layers of painting (colour ANTIQUE WHITE in satin finish) my stairs look like that... Don't know what you think, but I honestly like them! Really, really!!! The stain gave them so much more character, which I really adore:) Do you remember the stairs after vonZeal ripped the carpet off? They had that unpainted stripe in the middle... this stripe after staining (even though the stairs had been sanded) is still just a tiny bit darker. I think it looks fine. Also, you can see all the imperfection of the wood: wholes, scratches... Totally distressed look:) GREAT, hahaha...



A tu proszę, schody w lustrze... vonZeal miał wizje artystyczne:)

* * *

My stairs in the mirror, hahaha (vonZeal was being creative:)




I wreszcie, tak jak być powinno, czyli wersja before i after:

* * *

And finally, BEFORE and AFTER photos:)



No i co myślicie moi mili? Podoba się? Mnie się podoba, i jak widać nie jestem osamotniona w moim zachwycie, hahaha.... Dyzinek mój juz sie zaprzyjaźnił z jednym ze schodów:)
Miłego dnia:)

* * *

So, what do you think? I love them, even though they are not perfect. And I will tell you that I'm not the only one:) Diesel got friendly with one of the stairs already (and no, I did NOT force my dog to lay down there, hahahaha).
Have a great day:)

 


PS. I'm linking my stairs to Sarah's (who is the reason of this transformation) Before & After linking party



and - of course - to Traci's Best DIY Project of October party (go and have a look there - you will be soooooo inspired:)


poniedziałek, 3 października 2011

Małe wycieczki (część 3)... / Out and about (part 3)

DeZealowa Mama i deZealowy Tata są właśnie w drodze na lotnisko. Już mi smutno... Dlatego na pocieszenie kolejny post z okolicznych wypraw krajoznawczych. Tym razem jeden post z dwóch wycieczek, jako że obydwie były wyprawami po Dartmoor. Pierwsza to kamienny krąg Scorhill. Jest to niezwykle urodziwe miejsce... jest cicho i spokojnie. O, proszę:

 * * *

DeZeal's parents are just now on their way to the airport and I feel sad already:( Therefore to cheer myself up a bit I'm going to write another post about our little trips. This time I will include two trips, as they both were trips around Dartmoor... The first one was a Stone Circle in Scorhill. It is a lovely place indeed... peace, silence and beauty of the unspoilt world is all around you:





 



Od kamiennego kręgu dzieli nas bardzo niedaleki spacerek do Wallabrook. Również i tutaj nie unikniemy kamieni, choć nie są one ułożone w krąg. Są kamienie małe i są kamienie duże:)

* * *

From the stone circle there is only a short stroll to Wallabrook. Lots of stones can be found here as well, although these are not laid in a circle:) You can find small stones, and quite big stones (I suppose some of them can be rolling stones, too, hahaha)


Ten poniżej na przykład ma ponoć właściwości uzdrawiające. W celu uzdrowienia należy się  przedostać przez dziurę w kamorku. My zdecydowaliśmy jednak, że nie będziemy próbować:)

* * *

This one for example is suppose to be a healing stone. To use its healing abilities one has to climb through the hole in the stone. We decided not to try though:)




A poniżej kamienny (tak, tak) most, po którym można przedostać się na drugą stronę Wallabrook:)

* * *

And underneath a clapper bridge (yes! it is made of stone as well), which you can use to cross the brook:)


Znaleźliśmy też miejsce obfitujące w grzyby. Były grzybki jadalne, i kompletnie niedające się do spożycia:) Grzybki małe i grzybki całkiem spore:)

* * *

We also visited one of vonZeal's secret spots - "mushroom stores". There were lots!!!!! There were edible ones and ones you would not like to put on your plate:) There were little ones, and quite big ones...

Niektóre grzybki były, powiedziałabym, całkiem ogromne:)


* * *

Some of them were pretty enormous:)


 


Znalazło się też trochę czasu na krótki odpoczynek w cieniu darmoorskich drzew. Towarzystwa dotrzymywały nam dwa urocze zwierzątka:)

* * *

We manage to find some time to have a quick rest in the shade of Dartmoor trees, where we were accompanied by two lovely creatures:)




A swoją drogą popatrcie. Przez całe lato w Moorlandowej Krainie było zimno i padał deszcz - było to najgorsze lato, jakie pamiętają najstarci dartmoorscy "górale". A tu proszę, przyjechali sobie deZealowi rodzice i pogodę iście letnią przywieźli:) Mam nadzieje, że nie zabrali jej dzisiaj ze sobą z powrotem...

* * *

By the way, I really don't understand it. This was absolutely the worst summer ever in Moorland Home. It was cold and rainy since May (in fact it was officially the wettest summer on record!). Really. And then suddenly deZeal's parents are coming to visit and they bring weather good enouth for shorts, vest and sandals!!!! Crazy:) I will never again laugh when they say they will bring the weather with them, hahaha:) I just hope they did not take it with them back today :/


________________________________________________________________________________

Kolejna wyprawa to PowderMills  niedaleko Postbridge. Niegdyś mieściła się to wytwórnia prochu, i właśnie ruiny tej fabryki zdecydowaliśmy się zobaczyć:) Zanim jednak udaliśmy się na zwiedzanie tychże ruin, uraczyliśmy się pyszną gorącą czekoladą w Powdermills Pottery. Warta podziwiania była nie tylko czekolada, ale również kubki w których została podana - to ceramika w tam właśnie miejscu wytwarzana.

* * *

A goal of another trip was gunpowder factory (or rather its ruins) near Postbridge. Before we set of to visit the ruins though, we spend some time enjoying a scramptious cup of hot chocolate in Powdermills Pottery (and I do have to say it was the best cup of chocolate I had for quite a while! - maybe because it was Green and Black's). Another thing worth admiring was pottery that is produced in this place. Really pretty:)



A potem juz spacerkiem udaliśmy się na zwiedzanko ruin fabryki. Rzeczona fabryka czynna była w latach 1844-1897. Proch wytwarzano z mieszanki saletry (azotanu potasu), węgla drzewnego i siarki  proporcjach 75%, 15% i 10%. Saletra była importowana (głównie z Indii), podobnie jak siarka (ta pochodziła z Włoch), węgiel drzewny był natomiast wypalany w kominach, które możemy podziwiać do dzisiaj...
Składniki do wytworzenia prochu były mielone w specjalnych młynach - dzisiaj z młynów zostały jedynie bardzo grube ściany - wiadomo, ściany muszą być grube aby przetrwały ewentualne eksplozje... Dachów nie ma, bo dachy - znowu, ze względu na specyfike budynków - były bardzo lekkie i wykonane z lekkiego drewna i smoły (w razie eksplozji dach po prostu wylatywał w powietrze zamiast spadać na robotników); koła mielne niestety sie nie zachowały :(

* * *

And then we took a walk to visit the ruins. The gunpowder factory was operating in 1844 to 1897. The gunpowder was made from ground saltpetre (imported from India), chorcoal and sulphur (imported from Italy). Chorcoal was made from locally grown wood and burned in the chimneys we can still see today. The ingredients were ground separately in a mill house. Today millhouses consist only of the very thick walls - well, the walls do need to be thick to contain any accidental exploasion. The roofs are gone, since they (again due to type of these buildings) - were very light and made of light wood and tar; in case of any exploasion the roof would just blow off rather than colapse onto the workers. Mill wheels unfortunately did not survive...:(




 




I jeszcze kilka zdjęć czarno białych, na których fabryka prezentuje się wyjątkowo fotogenicznie:)

* * *

And few more black and white photos. The factory looks especially photogenic in these:)


 



A teraz już macham do was i życzę miłego poniedziałku, a deZealowej Mamie i deZealowemu Tacie życzę miłego lotu:)

* * *

And now I am waving good bye for now and wish you a happy Monday, and for deZeal's parents I wish a happy and pleasant flight home:)