wtorek, 29 grudnia 2009

Pierwszy meldunek :)



..."to ja, to ja, to ja... Słyszysz? Wołam do Ciebie z daleka..." Tak, tak, deZeal znowu nadaje (hihi, tak mi się jakoś Czterej Pancerni i kapitan Kloss przypomnieli).
Jesteśmy na miejscu, święta minęly bez większych fajerwerków, co prawda nie tak pięknie jak na zaprzyjaźnionych blogach, bo wszystko, łącznie z choinką, było przygotowane na szybko, ale było ok. W przyszłym roku będzie lepiej... Miejmy nadzieję, że przyszły rok generalnie będzie lepszy, bo ten obecny to jakiś taki do niczego jest: finansowo beznadziejnie, większość podjętych w tym roku decyzji okazała się jakby nie do końca przemyślana... i jeszcze, jakby tego było mało, w listopadzie straciliśmy naszą kochaną kotkę :(:( Na szczęście jeszcze tylko parę dni tego roku i może karta się obróci :)
No dobrze. Postanowiłam wczoraj zrobić kilka zdjęć do bloga, coby tu troszkę aktualności przedstawić. W tym celu, wychodząc wczorajszym rankiem z piesiem na spacer, zaopatrzyłam się również w aparat fotograficzny. I tak sobie troszeczkę popstrykałam starając się przy okazji zmęczyć psa...


Po jakiejś godzinie włóczenia się po okolicznych polach, doszłam do wniosku, że po pierwsze: zarówno ja, jak i Diesel jesteśmy utytłani w błocie po pachy (w przypadku Diesla dosłownie po pachy), po drugie, Diesel wydaje się być wystarczająco zmęczony i po trzecie, że warunki niespecjalnie sprzyjają fotografowaniu - było szaro, buro i generalnie okropnie. Stwierdziłam więc, że więcej zdjęć do blogaska zrobię następnego dnia, czyli dzisiaj. I co?? ZONK NAD ZONKAMI! Budzę się rano a tu deszcz, i to nie byle jaki, tylko taki porządny :). Zdjęć okolicznych krajobrazów więc dzisiaj niet, ale tak dla równowagi pokaże Dyzinka mojego ukochanego, zmęczonego po urodzinowym spacerku (Diesel miał urodzinki 26 grudnia - 2 latka skończył mój chłopczyk kochany) :)

piątek, 11 grudnia 2009

Szczęśliwej drogi już czas...

Jutro ruszamy... Przez jakiś czas nie będę miała internetu więc nie będę się pokazywać, ale jak tylko znowu będę internetowna, od razu się zamelduję.
No i to na tyle, ze zmęczenia padam na pyszczydło. Idę spać. Dobranoc...

piątek, 4 grudnia 2009

Wycieczka krajoznawcza...

Dotrzymałam słowa z poprzedniego wpisu i powolutku zaczynamy potykać się o różnego rozmiaru pudła porozstawiane po całym domu (gwoli wyjaśnienia: pudła oczywiście nie są puste, żeby ktoś nie pomyślał, że jakąś supernowoczesną sztukę przestrzenną uprawiamy). Sporo już zrobiliśmy, jeszcze więcej do zrobienia wciąż przed nami. Problem jednak, że zaczyna nam brakować miejsca na kolejne pudła... jeszcze trochę i nie bedziemy się już musieli o nie potykać - będziemy po prostu musieli zastygnąć z bezruchu do piątku (albo nauczyć się latać).
Ale, jako że każdemu po dniu (tudzież dniach) ciężkiej pracy należy się chwila wytchnienia, zasiadłam sobie wygodnie na 5 minut przed komputerem i co widzę?? Widzę, że ktoś mnie odwiedził! Tadadam! Bardzo dziękuje Elisse, Icie, Blogowi Niedzielnemu, Anuszce i Mirelce za odwiedziny i miłe komentarze dotyczące m.in. zamieszkiwanej obecnie przeze mnie okolicy. I specjalnie dla Was, a także dla innych potencjalnych czytaczy, oglądaczy i zagubionych w gęstwinie blogów wędrowców, postanowiłam pokrótce (bo na spoczynek czas się wkrótce udać trzeba) wyjaśnić tajemnicę tejże okolicy. Otóż od 5 lat na skutek sercowych zawirowań przyszło mi mieszkać w bardzo pięknym zakątku Anglii - hrabstwie Devon. Obecnie mieszkamy sobie nad samym morzem w Torbay. Jest to region zdecydowanie turystyczny - hoteli, pensjonatów, kwater wiecej tu niż grzybków w barszczu. No i oczywiście masa turystów w sezonie, co nie każdemu musi odpowiadać (chociaż i tu widać recesję, niestety).









Ale spokojnie... Devon jest taki ładny, że nigdzie stąd nie uciekamy. Przenosimy się jedynie w miejsce nieco bardziej spokojne, trochę dalej od morza (tego akurat żałuję), bardziej na północ... na Dartmoor, czyli do krainy mchu, wrzosów, granitu i kucyków. Oj, tam to dopiero jest ładnie...






I to by było na tyle, bo jakoś późno się zrobiło. A i wrażenia estetyczne z Dartmoor dozować należy z rozsądkiem :)
Dobranoc i kolorowych snów życzę...

środa, 2 grudnia 2009

Cieszyć się czy płakać???


Jest już oficjalna data! O ile nie nastąpi jakiś nieprzewidziany kataklizm, tudzież inna plaga 12 grudnia zmieniamy adres! Hurrra!!! Hurrra? - pyta moje alter ego? No właśnie... Zostało 10 dni, a my kompletnie w rozsypce - nic nie spakowane, nic nie przygotowane, nic a nic. A i pogoda nie zachęca do jakichwolwiek działań; człowiek najchętniej z wyrka by nie wychodził, no może tylko żeby sobie zrobić kubek gorącej czekolady, i spowrotem SIUP do łożeczka. No cóż, nie tym razem - uroczyście oświadczam, że zabieram się za pakowanie... jutro. A dzisiaj jeszcze pogapię się na deszcz :)




Po zakończeniu gapienia się na deszcz, postanowiłam pogapić się jeszcze na kilka ulubionych blogów. Matko moja droga, jak tam wszędzie pięknie i świątecznie! A u mnie jesienne zdjęcie na banerku, i zero świątecznych ozdób w domu. Mam jednak nadzieję, że ozdoby pojawią się już w nowym domu, o ile w gorączce przeprowadzkowo-świątecznej uda mi się je odnaleść w gąszczu pudeł, pudełek, pudełeczek, worów, koszy, koszyczków itp. (czytaj: o ile zdążę się rozpakować). A swoją drogą, co za palant wymyślił przeprowadzkę tuż przed świętami???? Że niby ja?? I czyż to wprost nie cudowne, że tak tryskam optymizmem? Hihihi...