poniedziałek, 28 czerwca 2010

I po zabawie...

Po wczorajszym meczu, Anglia wraca do domu. Tak to już w życiu bywa, że ktoś wygrywa, a ktoś przegrywa i wraca w rodzinne strony. Ale wczoraj Moorland Home okrył się smutkiem nie z tej ziemi. Nawet pluszaki zalewały się łzami i topiły smutki w alkoholu:)


Misiek jak widać, to kibic pełną gębą: zadziorny (blizny ma i plastry na dziobie) i pełen pasji. Niestety, nawet to nie pomogło Anglii pokonać rywali:(


No ale my się tutaj nie będziemy nad Miśka rozpaczą rozmieniać na drobne:), tylko dla ochłody udamy się na mały spacerek w rejony zacienione. Upał ci bowiem u nas okrutny i człowiek poci się od samego ruszania jednym palcem. Ja już nawet nie powiem co mój biedny futrzaty Dyziek przeżywa...
Dlatego też na spacerki tym razem nie chodzimy w pola (również dlatego, że ulubione pole Dyzinka mojego zostało zagarnięte przez stado krowie, a Dyzinek - jak to na psa pasterskiego przystało - krów się.... boi:)

  




W ogrodzie też gorąco. Tak gorąco, że nie da się tam wysiedzieć dłużej niż pięć minut. Dałoby się, gdyby w ogrodzie basen był i cielsko można by zanurzyć po szyję, ale... basenu póki co nie ma, więc po tych pięciu minutach ucieka się do domu dla ochłody. Ewentualnie dla ochłody wypija się hektolitry wody z syropem z kwiatów czarnego bzu wg przepisu naszej jedynej w swoim rodzaju Elisse (tak, tak, moi mili, w końcu i mnie się udało zrobić ten "przetwór"!!!, i jeszcze muszę Wam powiedzieć, że ten syrop to taka pychotka, że palce lizać). Oczywiście pić należy z niezliczoną ilością kostek lodu:)
Ale są w ogrodzie tacy co nie narzekają na słoneczko:


Oj, pięknie jest, żeby jeszcze nie było AŻ TAK gorąco!!!! Hihihihi, taka to natura ludzka:) Chłodno, źle; ciepło, też nie dobrze... A krowim dzieciom wszystko jedno:)

wtorek, 22 czerwca 2010

Tata:)


Słowa i muzyka: Jerzy Porębski



Powiedz, czy lubisz marynarzy,
Powiedz, czy w granatowym Ci do twarzy,
Powiedz, czy lubisz wielkie statki,
Bo ja na pewno tak.

No bo mój marynarz-tata wodolotem latem lata,
Wozi z sobą pasażerów tłum.
Najpierw leci do Szczecina, tam wodolot się zatrzyma,
Potem znowu wraca tu.

Lubię po plaży chodzić zimą,
Wtedy tam wielkie lody płyną.
Lubię żaglówką pływać latem
W taki prawdziwy długi rejs.

Ale mój marynarz-tata wodolotem latem lata,
Wozi z sobą pasażerów tłum.
Czasem z sobą mnie zabiera jako mini-pasażera,
Bo ja lubię wody szum.

Lubię, gdy w szmatki i gałganki
Przyjdą się bawić koleżanki,
Ale najbardziej lubię, kiedy
Wypływam z tatą w rejs.

No bo mój marynarz-tata wodolotem latem lata,
Wozi z sobą pasażerów tłum.
Czasem z sobą mnie zabiera jako mini-pasażera,
Bo ja lubię wody szum.

Gdybyś chciał poznać mnie i tatę,
To musisz tu przyjechać latem.
Wtedy, gdy spotkasz mnie na kei,
Powiemy tacie tak:

To Ty jesteś ten nasz tata, który wodolotem lata,
Wozi z sobą pasażerów tłum,
Ale dzisiaj tak się zdarzy, że zabierzesz dwóch blindziarzy,
Co tak lubią wody szum.

 
A mój Tata nie latał wodolotem:) Losy się jakoś tak dziwacznie potoczyły, że mój Tata - włókiennik z wykształcenia - spędził wiele lat swojego życia bujając się po morzach i oceanach jako... rybak:) Wziąwszy pod uwagę, że cała rodzina pochodzi z południa Polski i do morza nam raczej nie całkiem po drodze (poza corocznymi wyjazdami na wakacje do mojej Cioci, a mojego Taty siostry, która w nadbałtyckie strony "wyemigrowała" lata temu), wieloletnie bujanie się mojego rodzica "na rybakach" jest zdarzeniem jeszcze ciekawszym, hehehe.


Fajnie było mieć pływającego Tatę:) W trakcie urlopu (Tata pracował "na zmiany" hehehe - pół roku na morzu, pół roku w domu) przychodził do szkoły na lekcje wychowawcze i opowiadał o pracy na statku, pokazywał slajdy z rejsów; jeździł z nami na wycieczki klasowe:) No a poza tym, kiedy Tata wracał z rejsu, miałam usprawiedliwiony dzień wolnego w szkole:):):) I jeansy z Baltony... i klocki LEGO... i czekoladę! No i jeszcze miałam pasję - oceaniczna przygoda mojego Taty zaowocowała u mnie wielką miłością do piosenki żeglarskiej i rybackiej. Do dziś podśpiewuję sobie szanty kabestanowe - najczęściej przy odkurzaniu, myciu okien i innych takich - wierzcie mi, nie ma to jak dobra szanta przy ciężkiej pracy:))

Dzisiaj mój Tata jest już emerytem. Jednak, jako że nie jest typem osoby, która lubi zasiąść na czterech literach i się nie ruszać (no chyba, że z najnowszym numerem Rozrywki, zatemperowanym w szpic ołówkiem i Leksykonem PWN), to udziela sie charytatywnie:)  Jako aktor!!! W zeszłym roku miał przyjemność być.... KRASNOLUDKIEM. Tak, tak, krasnoludkiem w przedstawieniu KOPCIUSZEK, zorganizowanym przez Panią Małgosię Handzlik (lokalnego eurodeputowanego), a wyreżyserowanym przez Tomka Szulakowskiego,  na potrzeby zakupu pomp insulinowych dla dzieci chorych na cukrzycę. Podkreślić muszę stanowczo, że przedstawienie było totalnie i absolutnie profesjonalne!
Proszę bardzo, oto mój Tata - Krasnal:



I jeszcze z kumplami - krasnalami, i tytułowym Kopciuszkiem:):


A tutaj dla porządku przedstawiam Pana Reżysera  i Kopciuszka, czyli organizatorkę przedsięwzięcia, w trakcie próby:


I jeszcze jeden z wycinków prasowych:


Chwalipięta ze mnie, nie? No ale jak się ma takiego Tatę, to grzech się nie chwalić. W tym roku Tata był Muszkieterem Atosem, w przedstawieniu w tej samej organizacji i tej samej reżyserii, i niemalże tej samej obsadzie, pt. Aniołki Śpiącej Królewny. Bardzo zabawne przedstawienie:):):)

Jutro Dzień Ojca:) Z tej okazji życzę mojemu Tacie radości każdego dnia, spełnienia marzeń, zdrowia końskiego i pełnego portfela, i generalnie wszystkiego naj:):):)  WSZYSTKIEGO DOBREGO :)

Autorem powyższego zdjęcia jest Pan Roman Hryciów.

piątek, 18 czerwca 2010

Małpa w kąpieli

A właściwie nie W, tylko PO; nie w KĄPIELI, tylko POD PRYSZNICEM; i nie MAŁPA tylko PIES:) Mój mały chłopczyk futrzasty został bowiem dzisiaj wyprany, coby ładnie w weekend wyglądał. Nie specjalnie Dyziek za kąpielami przepada, ale też za bardzo nie protestuje. Stoi sobie ładnie pod prysznicem, a właściwie siada i nie za bardzo chce wstać. To z kolei może być nieco kłopotliwe, zwłaszcza kiedy Dyziowi "pantalony" trzeba wyszorować (musicie bowiem wiedzieć, że borderki bardzo często szczycą się ogromną ilością futra na zadnich nogach:), problemem może też wówczas okazać się  pranie wyjątkowo puszystego Dyziowego ogona:) Jakoś sie nam jednak udało.
Po wytarciu i lekkim osuszeniu zwierza, Dionizy został wypuszczony do ogrodu. Nalezy tu wyjaśnić, że psy rasy Border Collie mają brzydki zwyczaj tarzania sie w czym popadnie kiedy są mokre, ale że pogoda jest ładna, a w ogrodzie nie ma błota, pozoliłam Dyziowi poszaleć w trawie:):):) Radości nie było końca - Dyzinek mój malutki tarzał się i tarzał:) I ćwiczył mięśnie brzucha wykonujac tzw. rowerek:) A kiedy już mu się znudziło tarzanie i ćwiczenia, postanowił przed dzisiejszym meczem pokazać drużynie angielskiej jak sie powinno grać w piłkę:





Hmmmm... może jednak piłkarze angielscy nie powinni brać przykładu z Dieselka. Wszak to mistrzostwa w piłce nożnej, a nie gębowej:), a i za wypinanie zadka mogliby zobaczyć czerwoną kartkę:) 


Pozdrawiam wszystkich cieplutko i życzę miłego i pogodnego weekendu:)

PS. Wybaczcie dziwaczną jakość dzisiejszych fotek - cały czas staram się rozgryźć aparacik, a jeszcze do tego bawiłam się edytorem, i kolory mi się trochę rozjechały, hehehehe:)

środa, 16 czerwca 2010

O jedną zmarszczkę więcej


Wczoraj były moje urodziny. Dzień, do którego mam totalnie ambiwalentny stosunek. No bo z jednej strony jest fajnie - bliźsi i dalsi (o ile wiedzą i pamiętają) składają życzenia, telefonują, uśmiechają się, są prezenty i kompletna zgoda na lenistwo celebrującego:) Ale z drugiej strony, czas ucieka, człowiek jakoś tak mimowolnie robi rachunek osiągnięć, i nie zawsze zadowala go wynik... hmmm... Nie, ja nie narzekam, nie czuję się stara, właściwie to muszę przyznać, że wiekowo zatrzymałam się tak gdzieś w okolicy 26 lat (nawet teraz, kiedy ktoś pyta ile mam lat - cóż za bezczelność!!!! - to muszę się momencik zastanowić, hehehe). Tylko to tempo, w jakim upływa czas mnie troche przeraża. I przerasta:(
Ale wczoraj było fajnie. Konsumpcji porannego posiłku śniadaniem zwanego dokonałam - jakżeby inaczej - w wyrku! A potem wybrałam się wraz z moją psinką kochaną na urodzinowy spacer. Pogoda była cudna, to i spacer wydłużył się nieprzyzwoicie....







A potem wróciłam do domu i postanowiłam upiec ciacho, tudzież tort. Zresztą jak zwał tak zwał:)
Tutaj jest taki zwyczaj, że cicho (tudzież tort) jest jednym z prezentów, a celebrujący generalnie nie powinien w tym temacie partycypować. Ale ja po prostu nie znoszę tych przesłodzonych ciach (tudzież tortów) oblepionych plastikowopodobną masą, jakie można zakupić w hipermarketach. Toteż, ku przerażeniu vonZeala, hehehe, postanowiłam upiec ciacho sama! A właściwie to pomagała mi Penelopa, choć nie osobiście:) Postanowiłam bowiem, że moim urodzinowym tortem będzie jej Murzynek, na który przepis Penelopa podawała tutaj. Długo myślałam jak moje ciacho nazwać, bo w tym kraju poprawności politycznej nasz swojski Murzynek by nie przeszedł. Pomyślałam, że Bambo Penelopy będzie super - nie będzie za bardzo wiadomo o co chodzi, a i nazwa łatwa do wymówienia. I wiecie co? vonZeal powiedział, że zostanę posądzona o RASIZM! Słyszał kto takie dziwy???? No więc w konsekwencji, ciacho moje zostało nazwane po prostu Ciachem Penelopy:) Oto ono:


Od razu wyjaśniam, że to nie moje ciacho jest malutkie, tylko truskawy takie dupne mi sie na czubku zadomowiły:) I jeszcze muszę potwierdzić, że Penelopa prawdę podała, mówiąc: "polewa jest taka pyszna, że trzeba jej bronić":) Ja swojej w czasie studzenia musiałam bronić jak lwica przed.... samą sobą (co nie było łatwe, oj nie było). A oto, co stało się z resztką owej polewy:



Prezentów wczoraj nie było:( Jakoś tak dziwnym trafem wszystkie moje prezenty urodzinowe trafiły do mnie kilka dni przed. Jednym z nich robione są fotki. vonZeal bowiem - chyba wkurzony, że wiecznie podkradałam mu jego lustrzankę - kazał mi wybrać sobie aparacik. No to sobie wybrałam. Co prawda nie jest to szczyt moich marzeń, ale zdjęcia robi nieco lepsze niż mój stary i wysłużony kompakcik. W każdym bądź razie na następne urodziny zapodam sobie lustrzaneczkę. O!
Prezent numer dwa i trzy przyszedł do mnie pocztą.


Ta cudna biała bluzeczka przyleciała do mnie z naszego pięknego kraju:) To przezent od moich Rodziców. Dziękuję Wam bardzo.
Butki natomiast to mój osobisty prezent dla mnie. Lato jest w końcu, a ja dość mam kaloszy i adidasów, to i postanowiłam klapencje sobie zakupić. Co prawda nie wiem, gdzie je będę nosić, bo na spacery po okolicy to kalosze (po deszczu) bądź adidasy wydają się być mądrzejszym wyborem. Zawsze to lepiej jak w krowi placek wlezie się w porządnie obutej stopie, a nie w takim klapeczku, nie? :):):)


A teraz siedzię sobie na moim rustykalnym patio w ogrodzie, bo w domu smród jak diabli. vonZeal bowiem zdziera farbę z framug, używajac do tego opalarki, którą zakupiłam na Ebay'u, a którą wczoraj przyniósła Pani Listonoszka. Czyżbym więc jednak otrzymała przezent w dniu urodzin? Hehehehe:):):)
A na zakończenie dla wszystkich miłych gości kawałek mojego tortu, czyli Ciasta Penelopy. Polecam wszystkim, bo to niebo w gębie:) Smacznego:)

UWAGA! To ciemne w środku to nie zakalec, tylko pyszna polewa, która dostała się do środka dzięki nieprzewidzianemu, ale jakże w efekcie przydatnemu pęknięciu:)

sobota, 12 czerwca 2010

Długo mnie nie było...

...ale czasu nie mam na nic. Kocię bowiem cały mój czas pochłania. Panna Pushkin moi mili, okazuje się bowiem być malcem dotkniętym zespołem nadpobudliwości kociej:) Ma tak generalnie przez cały dzień (z przerwami na drzemkę), przy czym objawy choroby nasilają sie około pierwszej, drugiej w nocy, kiedy to kot uprawia boks z moją głową, tudzież szarpie za włosy. Czasem gra o tej porze na gitarze (to znaczy grała, do czasu, kiedy to wkurzona na maksa gitarę wsadziłam do szafy), ale najbardziej lubi ściągać pranie z suszarki, która stoi sobie w mniej pogodne dni w sypialni. No ale jak tu się gniewać na takie słodkie maleństwo???




Pushkin uwzięła się nie tylko na mnie. Boksuje i podpuszcza równiez Dyzia. Czasem jest tak bezczelna, że kradnie mu JEGO zabawki:


a Dyzinek mój malutki patrzy i własnym oczom nie wierzy:



ale generalnie ma to wszystko w nosie (jak to Diesel, hehehe):


No chyba, że tylko udaje, że ma to w nosie, a tak naprawdę trochę się jej boi. Bo Puszkin jest bardzo dobra w "prezentowaniu broni". Ot, taki Puszkin - komandos :)


Jako, że pogoda dopisuje, Puszkin rozpoczęła spacery na wolnym powietrzu. Na smyczy oczywiście! No przecież nie wypuszczę kocięcia takiego samopas:) Ona jest przecież jeszcze taka malutka! (Albo ja taka klepnięta w głowę i nadopiekuńcza, hehehehe)






A żeby nie było, że tylko Puszkin jest na tapecie to jeszcze kilka fotek natury przyrodniczej:







A teraz juz muszę iść, bo mecz się zaczął:) Piwko schłodzone już czeka, flaga w oknie wywieszona, a Anglia.... prowadzi 1 : 0:)