sobota, 31 grudnia 2011

2012...


Oby każdy dzień nowego roku był dniem cudowym, pełnym pozytywnych doświadczeń i radosnych zdarzeń. Oby nie zabrakło Wam i nikomu z Waszych bliskich zdrowia i uśmiechu na twarzach. Oby słońce świeciło nawet w deszczowy dzień. Obyście nie musieli oglądać dna w portfelu. Oby nigdy nie opuszczała Was nadzieja. Oby się wiodło! Szczęśliwego Nowego Roku, Kochani :)

* * *

Should auld acquaintance be forgot,
and never brought to mind ?
Should auld acquaintance be forgot,
and auld lang syne ?


For auld lang syne, my dear,
for auld lang syne,
we’ll tak a cup o’ kindness yet,
for auld lang syne.

Happy New Year :)



poniedziałek, 26 grudnia 2011

Wszystkiego najlepszego :) / Happy birthday :)

Cztery lata temu, 26 grudnia 2007 roku, na świat przyszła mala kulka, która 8 tygodni później zamieszkała z deZeal i nazwana została Duke Diesel of Devon (vel Dyzio, Dionizy, Dionizeldo, Dyzinek itd....).

* * *

Four years ago, on the 26th of December 2007, a most gorgeous little ball of fluff was born. 8 weeks later the fluff found his new home and was named Duke Diesel of Devon (or, quite simply, Diesel) 



Mały szczeniaczek o błękitnych oczach skradł nasze serca w mgnieniu oka :)

* * *

A little pup with fabulously sky blue eyes, stole our hearts instantly... 



Dyzio od wczesnej młodości zachwycał nieskazitelnymi manierami przy stole, a także brylował w każdym towarzystwie jako mistrz w robieniu min...

* * *

Diesel, since his very early puppiness, was showing fantastic table manners, but also was a party animal (sic!) bringing everybody to tears as a Master of Pulling Faces title holder :)



Słodziutki jak ciasteczko :) Taki milutki piesio do tulenia :)

* * *

Sweet cookie pup:) The most huggable babe ever :)



Poniżej Dionizy pierwszego dnia w nowym domu... tak bardzo był zmęczony mój mały chłopczyk doświadczeniami tego dnia, że z wrażenia zasnął z głową w misce z jedzeniem :)

* * *

Below you can see Diesel on the very first day in his new home.... he was soooo deadly tired with emotions that he fell asleep in his bowl... literally!


A dzisiaj czteroletni Pan Dionizy wygląda tak:

* * *

And today, four year old Mister Diesel looks like this:





I chociaż jest starszy, większy, ma cudowną grzywę, pantalony i imponującą kitę oraz co nieco zbyt dużo ciałka, to tak naprawdę nic się nie zmieniło w jego małej, kochanej łepetynce :)

* * *

And even though he is older, bigger, has a fantastic mane, long feathers (which we call pantaloons, hahaha) and fabulously impressive tail, and a little bit too much body weight, nothing has really changed in his furry little head, hahaha - he is still my silly little baby Diesel:) 


Sto lat Dyziu!!!!!!

* * *

Happy Birthday Diesel:) !!!!!

piątek, 23 grudnia 2011

Wesołych Świąt... /Merry Christmas

Moi mili, pewnego rodzaju problemy komputerowo internetowe uniemożliwiły mi zagladanie na bloga. Mam jednak nadzieję, że problemy owe to już przeszłość... Tak samo jak i mam nadzieję, że najbliższe Święta spędzicie w spokojnej i rodzinnej atmosferze, a przez cały najbliższy rok nie zabraknie Wam zdrowia, radości, i dobrobytu. Wesołych Świąt:)

* * *

My dear friends, for a little while I was unable to visit this and your blogs due to unexpected connectivity problems:) I hope though those problems are long gone, just as I hope that you will spend the forthcoming Christmas in a loving and peaceful atmosphere, and you won't be lacking health, joy and prosperity throughout the whole new year. Merry Christmas :)







poniedziałek, 14 listopada 2011

Migawki... / Snaps...

Oj.... a to się blogowo wyleniuchowałam przez ponad dwa tygodnie, hahaha...  Czy ktoś się stęsknił? :) Jestem już znów w Moorlandowej Krainie, i głupio mi strasznie, bo znowu się nie wyrobiłam... Tak to jest, że jak się przyjeżdza raz na jakiś czas w rodzinne strony, to człowiek lata jak z pęcherzem, żeby wszystkiego jak najwięcej... jak najwięcej nowych rzeczy zobaczyć, jak najwięcej osób odwiedzić. I znowu mi się nie udało zobaczyć wszystkich, z którymi zobaczyć się planowałam, za co bardzo przepraszam. I obiecuję, że następnym razem osoby te zostaną potraktowane priorytetowo!!!

* * *

Looks like I have been a bit lazy for last couple of weeks :) Anybody missed me? Well, anyway, I am back in Moorland Home (literally, and virtually haha) and I feel a bit bad, 'cause - as usual - I didn't have enough time to do everything I was planning while visiting my parents. As it always happens when one visits their old places, one is in a rush to do the most. To see the most, to visit the most. And again I didn't managed to see all my friends I was going to... So sorry :( I do  promise to treat these people with priority next time I'm there though!!!


Ponieważ podróżowałam tym razem jedynie z bagażem podręcznym, nie mogłam zabrać ze sobą aparatu fotograficznego, który dość znacznych rozmiarów jest, hahaha... Dlatego też nie zrobiłam jakiejś oszałamiającej ilości zdjęć mojego pięknego miasta rodzinnego, jedynie kilka, szybko pstrykniętych telefonem miejsc, które szczególnie mi się spodobały:)
Po pierwsze nasz piekny teatr... no cudny budynek po prostu :) Kiedyś wyglądał tak jak powyżej (zdjęcie wygrzebał deZealowy Tata gdzieś z sieci lata temu, kiedy jeszcze nikomu do głowy nie przychodziło, żeby sobie zapisać źródło, a o Pintrest tym bardziej nikt jeszcze nie słyszał:)) Teraz wygląda tak:

* * *

As I was travelling only with hand luggage this time, I couldn't take my rather big camera with me (well... I probably could, but that would have meant, I'd have to wear the same clothes for over two weeks). Therefore I didn't take crazy amount of pictures of my beautiful hometown. Just a few snaps taken with a phone (!) of the places I particularily liked:)
Firstly, our gorgeous theatre. What a stunning building that is! Decades ago it used to look like at the photo above (this picture has been found on the net by my Dad long ago, when nobody was thinking about saving the source - sorry). Now the theatre looks like this:

Teatr Polski w Bielsku i placyk przed nim jest od wieków jednym z ulubionych miejsc nowożeńców. Przyjeżdzają sobie oni w swoich ślubnych ubrankach (czasem w soboty ustawiają się kolejki młodych par oczekujących na możliwość zrobienia sobie zdjęć! haha) i się fotografują. Od niedawna nie muszą już stać, tudzież przechadzać się, ponieważ z myślą jak sądzę o nich między innymi, powstała specjalna ławeczka. Została ona wykonana przez bielską artystkę Lidię Sztwiertnię, nazywa się "Ławeczka Zakochanych" i jest przecudnej urody! No i tak sobie zakochani teraz zasiadają i fotografują przed teatrem: 

* * *

The Polish Theatre in Bielsko (that the official name of our theatre) has been for ages one of the favourite spots for wedding photography. Newly-weds come in their wedding clothes (sometimes on Saturdays you can experiance queues of brides and grooms waiting for their turn!!) and have their photos taken. Now they don't have to pose standing or walking anymore, because... they have a special bench! The bench has been made by local artist - Lidia Sztwiertnia, it is called "Lovers bench" and is totally gorgeous! So now those that are in love can sit on it together and be photographed! Like this:



Jeszcze kilka szczegółów ławeczki :) (dwa pierwsze zdjęcia są autorstwa mojej cioci - Mai)

* * *

Few more details of the bench :) (first two pictures have been taken by my aunt - Maja)





Fajna, nie? Ale lecimy dalej :)
Przed jednym z centrów handlowych, a konkretnie przed SFERĄ II goszczą bohaterowie mojego dzieciństwa. No to jakże mogłabym nie zostać sfotografowana z dwoma kumplami: Bolesławem i Leopoldem (tudzież Karolem)...??? No dobrze, może co nieco zbyt oficjalnie, z Bolkiem i Lolkiem po prostu???? Proszę bardzo, tyle lat już mają na karku, a nic się nie zmienili, hahaha:

* * *

Lovely isn't it? But let's see more:)
In front of one of the huge shopping centres, and more precisly in front of SFERA II I was able to meet two friends from my childhood. I simply could not resist having a picture with them two, gorgeous boys, Bolek and Lolek (I should explain here that Bolek and Lolek cartoon was extremely popular in Poland (though not only), and it has been actually made in The Cartoon Studio in Bielsko-Biała. Underneath the picture you can see a sample of the cartoon, please, do take time to watch it - it is really great, with lots of moral and educational values! and so different from what kids watch these days)



Wreszcie, udało mi się też w drodze powrotnej z Cieszyna zahaczyć o Ustroń. Musiałam koniecznie, bo w Ustroniu powstał mural, który bardzo chciałam zobaczyć. Mural ów został namalowany na budynku biblioteki i przedstawia wnętrze biblioteki w Dublinie. Bardzo ciekwawe dzieło!

* * *

Finally, I managed to pop in to Ustroń when coming back from Cieszyn. I really really needed to go to Ustroń, because there was something there I really wanted to see:) It is a mural on the outside of Ustroń's library - the painting shows inside of the Dublin Library. Worth seeing :) 





A jutro zaproszę Was na ciacho:) Miłego dnia!

* * *

And tomorrow I will invite you for a cake:) Have a good day!

piątek, 28 października 2011

Bukiet panny młodej... :) / A bouquet for a bride :)

Jak pewnie niektórzy z Was wiedzą, a zwłaszcza ci, którzy przeczytali poprzedni post, w niedzielę moi rodzice obchodzili 40 rocznicę ślubu. Wiadomo, że panna młoda musi mieć bukiet ślubny, tak? No więc mając powyższe na uwadze, siostra deZealowego Taty, a moja chrzestna i ja stworzyłyśmy taki bukiet dla niedzielnej panny młodej. Muszę przyznać, że kolorystycznie bukiet bardzo współgrał z suknią deZealowej Mamy ze ślubu cywilnego, którą nawiasem mówiąc wytargałysmy z szafy:) Niestety, nie została ona przymierzona... powiedzmy, że jedynym (hehehe) powodem nieprzymierzenia, był fakt, że suknia była bardzo zakurzona i nie nadawała się do założenia, hahaha ;) Natomiast nieoficjalnie proponuje zerknąć na zdjęcia młodej panny z poprzedniego posta i zastanowić się jak wiele z nas mogłoby wcisnąć się do takiej sukienki - ja raczej nie za bardzo :):)
A oto on.... (na zdjęciu tego nie widać, ale łodyżki różyczek zostały pięknie owinięte atłasową wstążką, tak jak powinno to być w prawdziwym bukiecie panny młodej hahaha)

* * *

Some of you, and especially those who read my previous post, might know that my parents celebrated their 40th wedding anniversary last Sunday. And we all know that a bride MUST have a beautiful flower bouquet, don't we? So... my dad's sister (and my godmother) and myself made such a bouquet :) I do have to say the bouquet went more than very well with one of my mums wedding dresses, which - by the way - we found on Sunday in a forgotten wordrobe.... Unfortunately noone decided to try it on. Let's say the only reason for not doing so was the fact that is was really coverd with dust... ;) But just have a look at my mums pictures from my previous post and decide for yourself how many people would be able to squash into her dress from those days, haha...  
And here we have the bouquet...


Wiem, że w sieci można znaleść wiele tutków na temat róż z liści, ale powiem szczerze, że nie chciało mi się szukać, a że aparat miałam pod ręką, a do zrobienia jszcze dużo (mama wymyśliła, ze chce wianki na Wszystkich Świętych z takich róż właśnie), to zrobiłam mój własny :) Otóż do zrobienia róż potrzebujemy klonowe liście. Właściwie to można wykorzystać inne, ale klonowe są najlepsze. Są dośc duże, cudnie kolorowe, i dość miękkie (oczywiście mówiemy tu o świeżych liściach, które dopiero co spadły z drzewa, a nie o zbiorze zeszłorocznym, bo te napewno miękkie już nie będą :)

* * *

I know you can find lots of tutorials for making these roses, but to be honest I couldn't be bothered to search (yes, I am terribly lazy), and as I had a camera next to me and still lots of roses to do (my mum wants some more (like hundreds I think) to make wreaths from them), I decided to prepare my own tutorial:)
So... to make leaf roses we need maple/acer leaves. Apparently we can use any type of leaf, however the maple ones are the best because they are quite big, fantastically colourfull and pretty soft - of course we are talking about leaves freshly fallen of a tree, and not about last years leaves; they surely wouldn't be soft anymore, hahaha :)  


Każda róża składa się z trzech, czterech, czasem pięciu liści. Zależy to głównie od wielkości liści, jak i wielkości samej róży. Zaczynamy od w miarę niewielkiego liscia, składamy go delikatnie na pół, zwykle matową stroną do środka, chyba że liść ma wyjątkowo piekny układ żyłek. W każdym razie zawsze staramy sie aby bardziej efektowna strona liścia była na zewnątrz. Następnie zwijamy. Kiedy zwiniemy pierwszego liścia na kształt rozwijającego się pączka róży, bierzemy kolejny liść. Składamy go na pół i owijamy nasz "pączek". I kolejny, jak na zdjęciach: 

* * *

Every rose is made from three, four, sometimes five leaves. It depends on the size of leaves, but also on the size of a rose itself. To start, we take one of the smallest leaves and fold it gently. We usually fold it the matt side inside, although if the leaf has very pretty pattern of vains on the bottom side we can of course use the matt side instead. Anyway, we always use the most attractive side of the leaf to make our rose. After folding the leaf, we roll it to shape of a opening rose bud. Then we take another leaf, fold it, and roll it around our "bud", And so on, as on the photos:



I tak dodajemy kolejne liscie, aż osiągniemy zadawalający nas wynik:) Kiedy liściana róża wygląda tak jak chcemy, bierzemy cieniutki drucik albo nitkę i mocujemy wszystko tak, aby nam się nie rozpadło:)

* * *

And then another leaf untill we are pleased with the shape and the size of our rose. Then, we need to secure the rose with a thin wire or a cotton thread.

 


Bardzo to proste, a jakie efektowne!

* * *

It is so very simple, and how effective!!!

Zachęcam do zbierania klonowych liści w czasie jesiennego spaceru i życzę Wam moi mili miłego i słonecznego dnia:)

* * *

Let's gather some maple leaves my friends, and make some lovely roses:) Have a fantastic day! 

PS. I am linking my ecological (haha) bouquet for a special bride to Allison's party at A Glimpse Inside and to Weekend Wonders:)


niedziela, 23 października 2011

40 lat.... / 40 years....

23 października 1971 roku, 40 lat temu, deZealowa Mama i deZealowy Tata stanęli razem przed ołtarzem i przysięgli sobie w obecności rodziny, przyjaciół i znajomych miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że się nie opuszczą aż do śmierci...

* * *

On 23rd of October 1971, exactly 40 years ago, my parents exchanged their wedding vows; to have and to hold, from that day forward, for better, for worse, for richer, for poorer, in sickness and in health, until death do them part...





 

I żyją długo i szczęśliwie.... A oto Oni po 40 latach, wciąż zakochani :)

* * *

And they have lived happily ever after:) Today, after 40 years, still in love.... 


Wszystkiego dobrego, niech się Wam spełniają marzenia, a każdy dzień upływa w zdrowiu, radości i spokoju:)

* * *

I would like to wish my parents all the best, may all their wish come true, and every day is full of good health, joy and blessings:)




środa, 12 października 2011

Worek z inspiracjami / Bags of inspiration

Ten post miał się już pojawić u mnie bardzo dawno temu:) Ale jak to zwykle bywa, jakoś tak się do tej pory nie złożyło... no to składa sie teraz. Dzisiaj zapraszam wszystkich, a zwłaszcza tych, którzy jeszcze nie słyszeli, do worka z inspiracjami:

* * *

This post was supposed to appear in Moorland Home long time ago, but as it often happens there was always something that made me change my plans. But finally, here we go: today I would like to invite all of you who haven't found yet to explore a place of ideas!!!


Pinterest jest cudownym wynalazkiem. To wirtualny notatnik, w którym możemy przechowywać inspirujące nas fotografie, a nawet filmiki. Koniec z tworzeniem folderów i podfolderów pod tytułem "inspiracje" i koniec plucia sobie w brodę, ewentualnie niepralamentarnego bluzgania, kiedy to okazuje się, że awaria komputera skutkowała koniecznością formatowania dysku, a o zapasowej kopii jakoś tak się nie pomyślało... Teraz wszystkie zdjęcia, jakie nas zaciekawią w trakcie internetowych podróży możemy umieścić właśnie tu!! W Pinterest:) Jak dla mnie bomba, moi mili, nie mniej jednak czuję się w obowiązku zaznaczyć, że jest to bomba baaaaardzo uzależniająca (przynajmniej w początkowym okresie jej używania i przynajmniej dla jednostek charakteryzujących się osobowością wysoce podatną na uzależnienia, hahaha)  
Zainteresowani? To proszę bardzo, otwieramy stronkę główną, i ubiegamy się o zaproszenie! O tak, moi mili, Pinterest to miejsce bardzo ekskluzywne i - aby stać się jego członkiem - należy zostać zaproszonym. W tym celu należy kliknąć na czerwone pole "request an invite", wypełnić o co proszą i czekać na zaproszenie:) Inną opcją jest poinformowanie mnie (na ten przykład w komentarzu), że takie zaproszenie mam wam wysłać (uwaga, żeby to zrobić, będę potrzebowała adresik mailowy). A jak już staniecie się członkami tego klubu ekskluzywnego to hulaj dusza, piekła nie ma, hahahaha.

* * *

Pinterest is a very smart invention indeed! It is like a virtual notebook in which we can store inspiring photos or even videos! That means the end of our computer disks full of folders and subfolders all called Inspiration, Inspiration_1, 1Inspire... and so on:) It also means the end of naughty words coming out of our mouths when we discover that this little computer problem we had could only be fixed by formatting it and - as usual - we forgot to create copy of our inspirational folders beforehand, hahahaha:) Now, all those file that catch our interest while browsing the Internet can find their place just here; on Pinterest:) As far as I'm concern it is a fantastic place, but I do hae to warn you, it is a very addictive place as well (particularily at the beginning of your pinning activity and particularily for individuals with highly addictive personality:)
Are you interested? So here we go: we open the main page and we request an invite. Oh yes, my dear friends, Pinterest is like an exclusive club - you need to be invited to be a member, lol. Alternatively, you can inform me you want to join, send me your email (e.g. in comments) and I will invite you myself:) And then, when you are finally a member, you can start befriending Pinterest.






O proszę, tu dla przykładu screen z mojego osobistego Pinteresta. Jak widać, mMożemy utworzyć sobie niezliczoną ilość kategorii, i do tych kategorii wrzucać sobie interesujące nas fotki. Ale żeby to było możliwe musimy najpierw zainstalować sobie narzędzie szpilkujące, czyli "pin it button". Jest to czynność bardzo prosta: po zalogowaniu, klikamy na "ABOUT" w prawym górnym rogu, a następnie na "PIN IT BUTTON" Wówczas pojawi się bardzo szczegółowa instrukcja jak taką szpileczkę sobie zainstalować na naszym komputerze:) Czyli tak: klikamy prawą myszką na "PIN IT" znajdujący się na błękitnym pasku, i klikamy "DODAJ DO ULUBIONYCH". I to właściwie cała filozofia (aaa, jakby wam coś komputer marudził, że może to-to niebezpieczne jest, i czy aby napewne chcemy kontynuować, to komputerowi mówimy, że ma nie wymyślać, tylko instalować i kropka!)

* * *

Below, just for example purpose, you can see a screen from my personal Pinterest board. Once you are a member you can create a number of categories in which you will be storing your inspiring files. To be able to pin, you have to instal "pin it" button first; it is very simple though:) After logging in you need to click ABOUT (right top corner) and on scroll down menu click "PIN IT BUTTON". Now you will see a very simple instruction how to install the button! Really, piece of cake, it takes litereally 5 seconds!







Fajna rzecz, ten Pinterest. Powiem Wam na przykład, moi drodzy, że od pewnego czasu nie używam już Googla w poszukiwaniu jakichkolwiek inspiracji. Kieruję się natomiast bezpośrednio do Pinterest. Przypuśmy na przykład, że chcemy sobie zrobić wieniec na Halloween, a pomysłu brak. Wpisujemy sobie zatem do wyszukiwarki "helloween wreath" (Pinterest jest stroną anglojęzyczną, co może niektórych zniechęcić, ale niekoniecznie - osoby nieznające języka angielskiego zawsze mogą sobie pojedyncze słowo, czy dwa wyszukać w słowniku online, prawda?). A oto wynik wyszukwania:

* * *

It is such fun, this Pinterest. I have to tell you that for quite a while now I have not been using Google or anything else like that when I'm searching for any sort of inspirations - I go straight to Pinterest. Let's say for example, that we want to make a halloween wreath but seem to be lacking ideas. We go to Pinterest, put "halloween wreath" in the search box, and browse through the results....


Przypuśćmy, że spodobał się nam ostatni wieniec w pierwszym rzędzie. Klikamy zatem na jego fotkę i proszę:

* * *

Now, let's say we like the last wreath in the first row. Here is what we get after clicking on it:


Mamy nie tylko indywidualną fotkę naszej inspiracji, ale również bezpośrednie źródło (w prawym górnym rogu nad zdjęciem), z którego owa fotka pochodzi. Na tyle bezpośrednie, że po kliknięciu na źródło zostaniemy przekierowani do posta, z którego zdjęcie zostało zaczerpnięte! Super, prawda??? Po pierwsze widomo komu dziękować za inspirację, a po drugie dość często w takim poście można doszukać się tutoriala:) 
To co kochani? Szpilkujemy???

* * *

We get not only the individual photo of the wreath, but also a direct source (right, top corner above the picture) of the photo. When clicked on it, your will be taken directly to the source, so you know who to pay credits for your inspiration. And when I say directly I mean not only the blog it comes from (if it does come from a blog, that is), but to a particular post on this blog and I don't have to add, that quite often you might find a tutorial there, do I?, lol! Isn't that just great????
So, dear friends??? Shall we start pinning???

czwartek, 6 października 2011

Projekt schody - część druga / Project STAIRS - part 2

Drodzy Państwo, dzisiaj na tapecie schody:) Schody zostały prawie ukończone i cieszą moje oczy, jak mało co:) Prawie, bo wciąż zastanawiam się nad położeniem jeszcze jednej warstwy bejcy (a właściwie vonZeal się zastanawia, bo to on bejcował i chyba mu się chce jeszcze, hahaha - jak dla mnie kolor jest w sam raz!). Daję sobie/vonZealowi na te przemyślenia czas do niedzieli, a potem albo lecimy z jeszcze jedną wartwą, albo od razu siup!, warstwę (albo dwie) lakieru i wykończenie brzegów. Tak więc - schody są prawie gotowe:)

* * *

Dear friends. Today, as it says on the tin in the title, post about my stairs. The stairs are almost finished now, and they do fill me with joy! I said almost because I am still considering putting one more layer of stain on them (or more precisly, vonZeal is considering - he was staining and I think he hasn't had enough yet, hahaha - for me the colour as it is, is purrrrrrfect). Well, anyway, he has time till Sunday to come to any conclusion, and then it will be either one more layer of stain, or straight poliurethane and caulking the edges. So, the stairs are nearly finished:) 


O moich przemyśleniach i walkach z Panem Strachem i Panem Sumieniem, a także o męskiej decyzji vonZeala i drapaniu schodów pisałam tutaj. Potem było bejcowanie stopni:) Po pierwszej warstwie schody wygladały tak:)

* * *

I wrote about my inner fight with Mr Doubt and Mr Conscience, and about the most sensible decision made by vonZeal, and scraping the stairs here. Then vonZeal started staining. After the first layer my stairs looked like that:


W tej chwili na schodach są trzy warstwy bejcy. Pierwsze dwie kładzione były gąbką, ostatnia pędzlem. Potem położona została wstępna warstwa białej farby na podstopnie:) A potem przyjechali vonZelowa Mama i vonZealowy Tata, więc projekt SCHODY został odłożony na ciut później - no przecież nie będziemy tracić czasu na schody, jak rodzina raz na rok przyjeżdża:).
I wreszcie wczoraj zdecydowałam zakończyć (prawie) mój schodowy projekt. Oblepiłam schody taśmą maskującą - zupełnie nie wiem po co; zawsze narobię więcej bajzlu z taśmą, niż bez niej (tak też było w tym przypadku, dlatego po wartwie lakieru będę musiała jeszcze raz wykończyć brzegi, hahaha).

* * *

At this moment there are three layers of stain on them. First two were done with a sponge, the last one with a brush. Then we put white primer on the risers. And then deZeal's parents came to visit and project STAIRS had to be put aside. Surely one can't waste time on things like stairs, when one's family is visiting!
And finally, yesterday I decided to finish my project. I put some masking tape on the threads (I have completely no clue why I did it - I always make so much more mess with masking tape than without! It was the same this time, and that's why I will have to caulk the edges, hahahaha) 


A teraz - po trzech warstwach farby do drewna w kolorze ANTIQUE WHITE SATIN jest tak. I nie wiem jak Wam, ale mnie się baaaaardzo podoba:) Schody po bejcowaniu pokazały charakterek, który mi osobiście całkiem odpowiada:) Pamiętacie moje schody po zerwaniu wykładziny? Na środku miały niemalowany pas... i ten właśnie pas - pomimo szlifowania schodów - po bejcowaniu jest o pół tonu ciemniejszy. Jak dla mnie wygląda to OK. Dzięki bejcy na światło dzienne wyszły też niedoskonałości drewna, co również mnie cieszy, są dziury, dziureczki, wgniecenia i zadrapania.... taki "distressed look":).

* * *

Now, after three layers of painting (colour ANTIQUE WHITE in satin finish) my stairs look like that... Don't know what you think, but I honestly like them! Really, really!!! The stain gave them so much more character, which I really adore:) Do you remember the stairs after vonZeal ripped the carpet off? They had that unpainted stripe in the middle... this stripe after staining (even though the stairs had been sanded) is still just a tiny bit darker. I think it looks fine. Also, you can see all the imperfection of the wood: wholes, scratches... Totally distressed look:) GREAT, hahaha...



A tu proszę, schody w lustrze... vonZeal miał wizje artystyczne:)

* * *

My stairs in the mirror, hahaha (vonZeal was being creative:)




I wreszcie, tak jak być powinno, czyli wersja before i after:

* * *

And finally, BEFORE and AFTER photos:)



No i co myślicie moi mili? Podoba się? Mnie się podoba, i jak widać nie jestem osamotniona w moim zachwycie, hahaha.... Dyzinek mój juz sie zaprzyjaźnił z jednym ze schodów:)
Miłego dnia:)

* * *

So, what do you think? I love them, even though they are not perfect. And I will tell you that I'm not the only one:) Diesel got friendly with one of the stairs already (and no, I did NOT force my dog to lay down there, hahahaha).
Have a great day:)

 


PS. I'm linking my stairs to Sarah's (who is the reason of this transformation) Before & After linking party



and - of course - to Traci's Best DIY Project of October party (go and have a look there - you will be soooooo inspired:)