Nudą powiało, drodzy Państwo, w Moorland Home, oj powiało… No ale cóż; lato jest, ciepło jak diabli (chociaż u mnie ostatnio znacznie chłodniej niż w naszym pięknym kraju ojczystym), nie chce się nic robić, człowiek siedzi i ledwo dycha… po prostu sezon ogórkowy. A te, i owszem, rosną sobie uroczo:)
I jeszcze cukinie sobie rosną, i pomidory… a poza tym nic specjalnego się nie dzieje:( Nawet kwiecie bzu czarnego się skończyło i kolejnej partii syropu pysznego zrobić nie mogę. A szkoda, bo mikstura ta schodzi u mnie z prędkością światła i obawiam się, że wkrótce bronić zaciekle ostatniej flaszeczki będę musiała, co by Rodziciele moi skosztować mogli choć troszkę, kiedy do mnie w odwiedziny przyjadą:) Póki co natomiast pozostaje mi jeszcze leniwe sączenie bzowego napoju (oczywiście silnie rozcieńczonego dla oszczędności, hahaha) i wspominanie oszałamiającego zapachu kwiecia…
Natchnienia literackiego też mi jakoś ostatnimi dniami brakuje, więc zamiast zamęczać gości moich słowną błazenadą, dzisiaj posiłkować się będę zdjęciami, i to do tego nie moimi, tylko vonZeala, a w kilku przypadkach vonZealowego brata, czyli Marka (dziękuję Mark:):) Zdjęcia owe pochodzą z zeszłego weekendu, kiedy to w naszej wsi odbył się: uwaga, uwaga!!! Festiwal Piwny, czyli "zAle Fair". Impreza trwała dwa dni i była pełna atrakcji. Atrakcje dnia pierwszego przeznaczone były przede wszystkim dla Malusińskich. W ofercie było między innymi upiększanie (HMMMM:)) dziobów:
przejażdżki na kucykach:
przymierzanie policyjnych akcesoriów i sprawdzanie spartańskiego wyposażenia policyjnych vanów (tudzież znajdowanie właściwego miejsca dla siebie, hehehehe):
Dla “psich mam” takich jak ja, największą atrakcja był jednak policyjny pies. No w żadnym wypadku nie mogło mnie tam zabraknąć. Piesio ma 7 lat, i wkrótce przechodzi na emeryturę. Drodzy Państwo, oto Blaze:
Natomiast dla tych nieco starszych, największą niewątpliwie atrakcją było:
A przy kufelku zimnego piwka podziwiać można było na przykład nasz lokalny folklorystyczny zespół Morris Dancers (tutaj akurat w wersji męskiej):)
Dzień był bardzo udany, ale i męczący, hehehe…co poniektórzy do domu wracali z nieco obolałymi stópkami:)
Następnego dnia była muzyka na żywo w wykonaniu zespołu EAT THE RICH oraz mecz ROUNDERS (czyli coś w rodzaju palanta), w który grała nasza społeczność wiejska, i mali, i duzi; ja nie, ponieważ pomimo usilnych prób wytłumaczenia mi o co chodzi przez vonZeala (i innych) nie jestem w stanie pojąć zasad owej gry:( Ot, kto się osłem urodził... i tak dalej:)
Oj udany był to weekend!
I tym radosnym wspomnieniem żegnam sie na dzisiaj, bo muszę jeszcze poodwiedzać moje zaprzyjaźnione blogi i bloggerki:) Miłego niedzielnego wieczorku życzę i buziaczki ślę:)