... i chociaż tu autobusów tyle co - nomen omen - kot napłakał, to jednak "od tygodnia leje w mym mieście". No dobra, prawie, bo po pierwsze to nie miasto tylko wieś, a po drugie nie dokładnie od tygodnia, tylko od zdaje się pięciu dni, z przerwą na sobotę. Ale zawsze.
Więc jestem sobie tu w kolorze BLUE:( I.... nuda. Ani wyjść gdzieś, bo pada, ani pojechać - bo nasz osobisty środek komunikacji samochodem zwany strajk ogłosił i zdecydowanie odmówił dalszej współpracy (a autobusów - nomen omen - tyle we wsi co kot napłakał, hehehe). Chałupa jako-tako posprzątana, pranie wyprane i się suszy, a to co suche wyprasowane. Nuda... I siedzę tak i myślę, co dobre na nudę. I wymodziłam, że coś ugotuję:) Takiego w typie pogodowym, w sensie, że "do łezki łezka". To znaczy, nie chodzi mi o to, że jakieś wstrętne jadło pichcę w kotle wielgachnym drewnianą warzechą mieszając od czasu do czasu, hehehe, a potem wszyscy w domu płaczą bo bleee, a ja z tą drewnianą warzechą stoje nad nieszczęśnikami i tłukę po łbach, jak które przypadkiem odmawia jedzenia, hehehe. Chodzi o to, że to tak mi się skojarzyło; jadło typu "do łezki łezka", czyli na smutne pogodowo dni, jak dzisiaj u mnie, kiedy autobusy zapłakane deszczem... Chociaż myślę, że nada się również i na mroźne wieczory...
No więc serwujemy dzisiaj zupę, gęstą okrutnie i równie okrutnie mniamuśną:) No i zdrową chyba, bo z soczewicy. A jakby tego mało, to jeszcze ciecierzycy się do niej dodaje:) Ale to nie wszystko... Kochani to jest zupa, którą - przynajmniej na samym początku - proponuję gotować w masce chirurgicznej i goglach, hihihi... Nie, nie śmierdzi:) Tylko trochę szczypie i drapie w gardle i w oczach, kiedy to na sucho, w garnku z dość grubym dnem, praży się suszone płatki papryczki chilli:) Na szczęście proces prażenia jest krótki - kiedy tylko chilli zaczyna oddawać aromat, dodajemy około łyżki oleju, a następnie wrzucamy na to poszatkowaną czerwoną cebulę. W tym momencie możemy juz ściągnąć gogle i pozbyć się maski:)
Cebulkę podsmażamy przez około 5 minut. Kiedy zmięknie wlewamy gorącą wodę, albo wywar - tak około 1,2 litra (ja dodaje wywar z kostki) i wsypujemy czerwoną soczewicę (około 250 g). Następnie dodajemy puszkę pomidorów (400 g) i doprowadzamy do wrzenia, po czym zmniejszamy ogień i gotujemy aż soczewica zmięknie. Kiedy to juz nastąpi, bierzemy magiczne urządzenie zwane blenderem i zzzzzz..... rozmemłujemy (jak ja lubie taką nowomowę, hehehe) na puree. A na koniec dodajemy puszkę ciecierzycy i ewentualnie jakieś przyprawy do smaku. Podajemy z kleksimiem śmietany, albo jakims zielskiem typu pietrucha, czy kolendra - ja nie miałam, to nie podałam:) Znaczy się zielska nie podałam, bo zupę to i owszem. Mniam... Polecam wszystkim ZUPĘ - WIATR. Bo wiecie, tak sobie pomyślałam, że skoro soczewica i ciecierzyca to rośliny strączkowe, to po ich zjedzeniu nasz organizm produkować gędzie hmmm... gazy:) No to jak się tak tej zupy najemy, to może ten WIATR, który naprodukujemy (hehehe) rozgoni chmury okropne deszczowe? I przestanie padać? I autobusy już nie będą zapłakane???
Tak czy siak - jeszcze nie skończyłam w kwestii kuchennej:) Na drugie, ewentualnie na kolację (byle nie przed ważną randką, tudzież istotnym spotkaniem z potencjalnym partnerem w biznesie, no chyba, że ewentualny partner nie ma nic przeciwko perfumowanemu oddechowi) proponuję cebulową tartę. Przepis na tartę wygrzebałam z kulinarnego magazynu, nie mniej jednak w trakcie jej przygotowywania dokonałam tylu modyfikacji, że z właściwego przepisu pozostał jedynie składnik - klucz, czyli cebula. Tym samym stwierdzam, że ta tarta jest już moja, a nie magazynowa:) Ciasto na tartę jak zrobić każdy wie, a jak nie wie to sobie może poszukać Internecie:) Ja nie wiem, a szukać mi się nie chciało, wieć wykorzystałam gotowe ciasto mrożone. A co, trzeba sobie ułatwiać życie:) Chociaż tak sobie myślę, że może nastepnym razem nie będę już taka leniwa i zrobię sama... Zastanowię się jeszcze:) A póki co podaję jak zrobić do tarty wypełniacz, czyli to co się wylewa na podpieczone uprzednio ciasto.
Otóż moi mili bierzemy sobie tak ze cztery dorodne cebule, obieramy i kroimy w cienkie plastry, wrzucamy to na gorący olej i podsmażamy aż nam cebula zmięknie i zacznie się szklić. W czasie kiedy cebula nam się smaży, bierzemy trzy jajka i rozbełtujemy je pięknie na jednolitą masę jajeczną, po czym dodajemy około szklanke mleka i mieszamy. Pieprzymy do smaku i dodajemy starty ser żółty - ja dodałam pokruszoną fetę. Kiedy cebula jest juz gotowa, bierzemy ją i siuup! wywalamy ją na podpieczone uprzednio w piekarniku ciasto i zalewamy to wszystko przygotowanym płynem jajeczno-mleczno-serowym. I do pieca! Na jakieś 30-40 minut:) A bym zapomniała - temperatura pieczenia tarty to około 180 stopni.
Moje drogie koleżanki, naprawdę polecam cebulową tartę. Jest pyszna i zupełnie nie rozumiem dlaczego nie wpadłam na pomysł zrobienia tarty z cebuli wcześniej. Można jeść na ciepło i na zimno. Jest świetna kiedy lodówka świeci pustkami, a najlepsze jest to, że można ją zamrozić (podobnie zresztą jak zupę - WIATR). Czyli następnym razem, kiedy autobusy zapłakane deszczem będą sunąć po mokrym asfalcie jak ogromne polarne foki, a my będziemy totalnie w kolorze blue, bez ochoty na cokolwiek, a już zwłaszcza na gotowanie, to wystarczy otworzyć zamrażarkę - kolacja będzie gotowa:) No, prawie gotowa:)
Otóż moi mili bierzemy sobie tak ze cztery dorodne cebule, obieramy i kroimy w cienkie plastry, wrzucamy to na gorący olej i podsmażamy aż nam cebula zmięknie i zacznie się szklić. W czasie kiedy cebula nam się smaży, bierzemy trzy jajka i rozbełtujemy je pięknie na jednolitą masę jajeczną, po czym dodajemy około szklanke mleka i mieszamy. Pieprzymy do smaku i dodajemy starty ser żółty - ja dodałam pokruszoną fetę. Kiedy cebula jest juz gotowa, bierzemy ją i siuup! wywalamy ją na podpieczone uprzednio w piekarniku ciasto i zalewamy to wszystko przygotowanym płynem jajeczno-mleczno-serowym. I do pieca! Na jakieś 30-40 minut:) A bym zapomniała - temperatura pieczenia tarty to około 180 stopni.
Moje drogie koleżanki, naprawdę polecam cebulową tartę. Jest pyszna i zupełnie nie rozumiem dlaczego nie wpadłam na pomysł zrobienia tarty z cebuli wcześniej. Można jeść na ciepło i na zimno. Jest świetna kiedy lodówka świeci pustkami, a najlepsze jest to, że można ją zamrozić (podobnie zresztą jak zupę - WIATR). Czyli następnym razem, kiedy autobusy zapłakane deszczem będą sunąć po mokrym asfalcie jak ogromne polarne foki, a my będziemy totalnie w kolorze blue, bez ochoty na cokolwiek, a już zwłaszcza na gotowanie, to wystarczy otworzyć zamrażarkę - kolacja będzie gotowa:) No, prawie gotowa:)
PS. Inspiracją moją dzisiejszą była oczywiście nie tylko pogoda za oknem, ale również tekst "Do łezki łezka" Jonasza Kofty, zaśpiewany przez niezawodną Marylę Rodowicz.